Wróciłam….
Jestem podłamana…wkurzona i zniechęcona…
Nie dość, że mój świeży przeszczep nerki, co to nadal nie sika…ma sepsę (oczami wyobraźni widzę innego pacjenta, co tez się tak paprał i w końcu umarł brrrrrr……..) …to nie starczy mi na wszystko czasu. W ten weekend będę prawdopodobnie wyłączona z działania, chyba, że darzy się cud.
Powinnam odwiedzić kosmetyczkę, ginekologa, wizażystkę (nawet do niej jeszcze nie dzwoniłam), umówić się z pasiapsiółami, którym z braku czasu wysłałam zaproszenia pocztą na pogaduchy ….
Nie wspomnę o wizycie u księdza….ustaleniu menu w Maszewskim Moteliku…oraz szczegółów wiązanki….a wszystko to poza Szczecinem…
Jakby było mało, to należałoby jeszcze wkomponować w to lekcje tańca i dyżury…w tym jeden maraton weekendowy….
A na dokładkę Krzyś, który umówił nas za swoja rodziną (gdzieś spod Szczecina) na wizytę i wręczenie zaproszeń, ze względu na moją chorobę chce ją przesunąć na inny termin, zamiast najzwyczajniej pojechać samemu…
Wkurzają mnie takie pomysły…
A ja z tego wszystkiego wściekła jestem…na dokładkę mogę się tylko powściekać…bo i tak musze kiblowac w chałupie. Jestem za słaba na załatwianie czegokolwiek. I tak łażenie do pracy w takim stanie jest już dostateczna głupotą ….a przecież łażę…