No to trochę weekendowych opowieści.
Piątkowo-sobotni dyżur, czyli 48 godzin nieprzerwanej pracy zaliczam do najgorszych w życiu.
Dopiekli mi i kochani pacjenci i koledzy po fachu….
W każdym razie po nieprzespanej nocy władowałam się do wanny rodziców, przesiedziałam w niej 30min, po czym pokrzepiłam się dwoma kanapeczkami z szynką. W międzyczasie przyjechał Krzyś z zaproszeniami o wraz z tatą pojechaliśmy rozdać je po stargardzkiej rodzinie i znajomych.
A oto moje obserwacje….
Boli kiedy goście nawet nie raczą otworzyć koperty z zaproszeniem…przecież włożyliśmy w nie tyle pracy, a tym czasem lądują nie otworzone na segmencie. I co mam sobie pomyśleć w takiej chwili….chyba tylko to, że nie przyjdą.
Najmilej przyjmowani byliśmy przez „obce” osoby.
Najserdeczniej przyjęli nas moi chrzestni. Nie są rodziną: chrzestna to koleżanka ze szkolnej ławy mojej mamy, chrzestny - kumpel mojego ojca.
Dziwne wymyślanie może przyjdziemy…może nie….ehhhh szkoda gadać…
Postanowiłam się nie martwić.
W razie czyjejś odmowy mam zamiar radosnym głosem odpowiedzieć: „ależ nic się nie stało mamy dłuuuugą listę rezerwową gości”. Co z reszta jest zgodne z prawdą. Wiele wartościowych osób poznaliśmy już w trakcie przygotowań do ślubu…np. moja koleżanka Kasia...przyszła do pracy na Oddział dopiero w październiku ubiegłego roku, a od tej pory bardzo się zaprzyjaźniłyśmy.
I jak mniemam osoby te wykażą dużo większy entuzjazm przy otrzymaniu zaproszenia.
Sami zostaliśmy niedawno zaproszenie właśnie w ramach takiej rezerwy i czujemy się zaszczyceni, że pomimo krótkiej znajomości z Młodą Parą, to właśnie my zostaliśmy zaproszenia…nie jesteśmy w końcu jedynymi osobami, które znają prawda???