My już pełnoprawnie w domku! Natalka rozrabia więc normalka

Wszystko zaczęło się tak:
Mieliśmy taką zabaweczkę - telefon, nie było zabezpieczone śrubkami wejście na baterie więc bawiliśmy się nią tylko jak byłam ja albo R. no i odłożyłam tą zabawkę na bok - zdawałoby się, że daleko i macki Natalki jej nie sięgną. Na chwilę sie obróciliśmy a tu nagle ta zabawka leży na ziemi rozwalona: osobno telefon, osobno klapka i obok 2 baterie. Brakuje trzeciej. Najpierw podejrzenie na Natalkę, ale nie, no przecież ona by baterii nie zjadła, więc podnosimy kanapę, dywan, zabawki... A baterii nie ma. Spojrzenie na Natalkę a ona się zaciesza...
Dzwonię na Wojciecha do szpitala - mamy przyjechać. No to szybko się zbieramy.
Dojeżdzamy na miejsce, badanie, skierowanie na zdjęcie rtg no i pięknie widać baterię w brzuszku

Szybki wywiad kiedy jedzonko było i idziemy na oddział. Całe szczęście że jako ok 3 godziny wcześniej więc mozna było zaraz robić zabieg.
Najpierw idziemy na oddział pediatrii aby pobrali krew. Ja wypełniam papierki a R. wchodzi z Natalką... Ja nie wiem, czy te wszystkie baby niby wyuczone a żadna nie umie pobrać krwi! Wbijają igłę i pod skórą majstrują na prawo i lewo i szukają żyłki... Masakra... Natalka ma pokłute łapki i stopy przez nieudolne pielęgniarki. Płacz był taki, że ja stałam pod salą (nie mogłam tam wejść) i płakałam...
W końcu jakoś się udało, wychodzą. Natalka cała zapłakana, R. z nietęgą miną... Nie mogłam wydusik z siebie ani jednego słowa tak mnie złapało gardło...
Idziemy już na zabieg. Ja mogłam wejść na salę aby być z Natalką do momentu aż jej dadzą znieczulenie. To, co się tam działo to masakra... Lekarz mnie uspokajał i mi normalnie łzy leciały ciurkiem... teraz jak sobie przypomnę to lecą mi łzy... Turaj na szczęście nie wbijali się nigdzie na siłę tylko szukali najpierw odpowiedniego miejsca... Kilka osób trzymało Natalkę aby się nie wyrywała. Za ręce, za głowę, za nóżki i tułów... Okropny widok... W końcu wkłuli się Natalce w szyję

I po chwili już mnie wyprosili. Wyszłam cała zapłakana, przez chwilę w ogóle nie mogłams ię uspokoić...
Po jakimś czasie wychodzą lekarze i mówią, że jest wszystko ok, niosą (na rękach... a nie w żadnym łóżeczku) Natalkę i idą na salę pooperacyjną i nam mówią, że możemy gdzieś iść i za ok 2 godziny Natalka się wybudzi... No to my w te pędy do domu po wszystkie potrzebnne rzeczy.
Wracamy a tam Natalka już w tym szpitalnym łóżeczku, w ogóle położyli ją i wyszli... A ona zamajaczona po tym znieczuleniu już chciała się ruszać, ale była taka zamulona... I wiecie co? Normalnie taka jest znieczulica... Babka z sali obok powiedziała mi, że pielęgniarz włożyuł Natalkę, zamknął tą sciąnkę a ona zaraz się podniosła i tak wyrżnęła mocno główką w te metalowe pręty że odbiła się na łóżeczko a nik w ogóle nie zareagował... No ręce się załamują... Mi tylko ryczeć się chciało...
Potem już byliśmy cały czas z Natalką.
Ta opeika tych pielęgniarek jest tak marna, że szkoda słów... Dobrze, że matki mogą być z dziećmi bo gdyby nie to, to wolę sobie nie wyobrażać jak te wszystkie dzieci by płakały.,. Matki robią całą robotę za te pielęgniarki: opiekują się, dawają lekarstwa... A one tylko przyjdą, zmierzą temperaturę, przyniosą leki i finito...
Na razie kończę opowieść. Będzie cd.