Nadszedł poniedziałek a więc trzeba było stanąć twarzą w twarz z samodzielnym zasypianiem Natalki...
Szczerze przyznam, że chciałam to odwlec... Ale jak nie teraz to później też będę to przekładać...
Było strasznie...
Co ja Natalkę położyłam to ona na czworaka i do swojej pozycji podparcia na kolankach... Jęczenie, piszczenie, płacz...
Przy płaczu brałam Natalkę na ręcę, aby się uspokoiła i znów ją odkładałam... Ale ledwo ja ją odłożyłam to ona już zaczynałą swoją piosenkę...
Po prawie półtorej godzinie wpadła w taki płacz, że nie mogłam ją uspokoić nijak... W końcu wziełam ją do pozycji na karmienie, zaczełam jej cichutko nucić pioseneczkę aż w końcu ona z tego wszystkiego zasnęła. Niestety - na moich rękach...
Ale kurcze już sama się z tego popłakałam, że ona tak płacze i cierpi... A ja jestem niedobrą matką, że ją zmuszam do tego...
Odłożyłam ją do łóżeczka i schodzę na dół - zapomniałam, że na schodach układam kwiaty, figurkę żyrafy - wielką mosiężną) i jeszcze taki bębęnek, który przywieźliśmy z Tunezji. A więc przypadkowo pchnęłam lekko żyrafę, żyrafa popchnęła bębęnek, dalej na kwiaty... Efektem czego jest stłuczony bębęnek, wywalony kwiat (nie wiem czy do uratowania bo może być złamany) i oczywiście huk.
Natalka sie obudziła z płaczem. Poszłam, dałam smoka, położyłam na boczku, dałam na chwilę palca do potrzymania i zeszłam na dół...
Teraz sobie walnę 2 kawałki ciasta dla podniesienia cukru we krwi, popiję capuccino o smaku szarlotki i będę liczyć minuty ile Natalka śpi...