Hej Kasiu fajnie, że podglądasz.
Maja, to zabrzmiało, jak temat pracy domowej z J.polskiego
Ogólnie staram się nie oceniać ludzi, bo sama bardzo nie lubię być oceniana. Niemniej kocham przyglądać się, obserwować ich. Wczoraj np. szybko wychwyciłam parę, która stała się rodzicami przypadkiem. To nie biło po oczach, ale dało się zauważyć. Jedyne co zwróciło moją uwagę, tak by stali się obiektem mojego zainteresowania, to to, że ich maleńki synek bardzo płakał, a dziewczyna trzęsła nim nerwowo i w pewnym momencie bardzo poirytowana wysyczała imię chłopca. Widać było, że kocha, że cierpi razem z nim po ukłuciu, ale brak jej było pewnego dystansu którym charakteryzują się starsze matki ze świadomego wyboru. Nie uogólniając. Oboje. Ona wraz z jej chłopakiem, może mężem byli bardzo zagubieni w sytuacji, tacy wystraszeni. Reszcie rodziców nie towarzyszył taki paraliż emocjonalny. Oczywiście są to moje subiektywne odczucia i wcale moje domysły nie muszą być prawdziwe. Niemniej bardzo lubię się bawić w myślach w takie historie.
Inny przykład. Dziewuszka z córeczką. Zarówno mamusia, jak i córcia wiekiem bliskie naszemu układowi. Dziewczynka bardzo płakała, a mama spokojnie bez większego zdenerwowania mówiła do niej i ją ukojała. Dużo większy dystans do życia, do sytuacji kryzysowej i do siebie. Myślę, że jest to wynikiem upływających lat na naszym koncie.
Oj, dużo jeszcze mogła bym pisać o dumnych tatusiach, którzy prężą się przy wózkach, fotelikach samochodowych z zawartością oczywiście. Takich, którzy tylko fukają na swoje połowice. O kobietach, które wykrzykują na swoje pociechy i takich, które traktują je po partnersku. Ile rodzin tyle przypadków.
Agu-s dzisiaj o 20.30 o ile dotrę.
Wczoraj wieczorem po ostatnim poście do Was miałam coś, co mnie jeszcze nigdy w życiu nie spotkało. Głowa ćmiła mnie cały dzień, ale taki ból to ja znam i staram się go ignorować. Taką drogą poszłam też wczoraj i żyłam normalnie. Na zajęciach jednak, wielu ćwiczeń wymagających napięcia odcinka szyjnego nie wykonałam bo czułam, jak ciśnienie wewnątrz czaszki mi narasta i było to bardzo niemiłe. Wróciłam do domu z lekkim bólem głowy. Paweł na ten czas wybył na swój trening.
Wstawiłam buraczki w garnuszku parowym, zasiadłam z Mariką do karmienia i zapomniałam o buraczkach. Jedynie strzelanie czegoś w kuchni zbudziło moją czujność. Odłożyłam Marikę do łóżeczka i podreptałam obejrzeć co się dzieje. Nie działo się nic, póki nie zajrzałam do tej części garnka, w której powinna być woda i w ataku paniki nie zalałam jej szybko wodą właśnie. Największa głupota jaką mogłam zrobić. Smród spalenizny rozbryźnięty zimną cieczą opanował całe mieszkanie. Przy moim wrażliwym węchu był to gwóźdź do trumny w sprawie wcześniej pobolewającej głowy. Jeszcze nie bardzo świadoma tego, co mnie czeka pootwierałam okna robiąc przeciąg. Wróciłam do Córeczki, zamknęłyśmy się w sypialni i wróciłam do karmienia.
Z każdą kroplą wypływającego mleka czułam, jak ból mojej głowy narasta do niewyobrażalnych rozmiarów. Doszło do sytuacji, w której nie mogłam podnieść się z Małą z sako, a czułam, że lada chwila ją upuszczę. Nie miałam siły przyblokować jej ręką. Zadzwoniłam do Pawła resztką sił i coś mu wybąkałam w słuchawkę. Był w kilka minut. Gdy mnie zobaczył przejął się strasznie. Zabrał Dziewczynkę, a mnie wygnał na wypoczynek do saloniku. Sam ją wieczornie oporządzał, a ja na ten czas snułam się w oparciu ścian do toalety i spowrotem na kanapę. Zaczęłam oczyszczać się każdą możliwą drogą, a ból rozsadzał mi głowę.
Męczyłam się tak do godziny 1 w nocy. W międzyczasie doczłapałam się Bóg jeden wie dlaczego pod prysznic, tam usiadłam w brodziku i zaczęłam się polewać ciepłą wodą. To mi trochę ulżyło, ale działo się w jakimś letargu. Wyjść z pod prysznica o własnych siłach już nie potrafiłam. Około 1 zasnęłam z trwającym bólem i obudziłam się dopiero dzisiaj ok 9.30 z przepełnionymi piersiami. Odpukać, póki co głowa mnie nie boli.
Cały czas zastanawiam się skąd ten atak. Może to reakcja organizmu na tak nagły wysiłek fizyczny. Teraz się poobserwuję, by móc wieczorem jednak "podansować".