Zatem póki co nie szczepić.
Temat cyca rzeczywiście mnie męczy, ale to nie dlatego, że mi zbrzydł. Irytuje mnie, że co dopracuję z Mariką godziny i czas karmienia to nadchodzi jej kolejny skok, kiedy Mała potrzebuje więcej papu i znowu ganianie z cyckami jest jedynym czym mogę się zająć. Wszystko inne jest wtedy robione na raty w przerwach między cycowaniem, które trwają po 15 minut. To powoduje we mnie ogromną frustrację i dosłownie czuję giga kluchę nerwów, rosnącą mi w gardle.
Ma się to czasowo tak, że mam 2 tygodnie unormowanego karmienia i 2 napędzania i tak od ponad 4 miesięcy. Siły co dzień do walki o to starcza mi mniej więcej do 13-14 właśnie. Później mam ochotę gryźć, krzyczeć i bluźnić.
Rzeczywiście mam chyba chorą ambicję w tej kwestii.Nie chcę usłyszeć, jak babcie, ciocie i inne kuzynki powiedzą mi "a nie mówiłam, że nie da rady wyżywić tylko cycem" Choć wiem, że robię to przede wszystkim dla Małej, a nie dla tej zrzędzącej grupki antycycowców.
I jeszcze jedno. Panicznie boję się, że jak będę ją dokarmiać coraz częściej mleczkiem z proszku, czy słoiczkami, względnie gotowanym jedzonkiem, to jej alergia będzie się pogłębiać i zataczać szersze kręgi zahaczając w tym o nasze ukochane futerka.
Cieszę się, że mam Was i każda pisze tutaj co myśli, bo ja potrzebuję takiego otwarcia oczu, na rzeczy do których samej przed sobą ciężko mi się przyznać.
_________________________________________________________
A kino? Wrzuciłam się na minę nie sprawdzając repertuaru i polazłam po raz drugi na 007. I raz z miłości do męża, dla niego, po raz II dzisiaj z własnego roztargnienia
