Tak więc Witam Was w nowym tygodniu
Jak napomknęłam wczoraj, spędziliśmy cudowny weekend...krótka relacyjka
W sobotę jeszcze mężuś odsypiał po piątkowej nocce, a ja wysprzątałam dom. Zjedliśmy wspólny obiad, poszliśmy na spacer, rozmawialiśmy o tym, co nas czeka, jakie mamy obawy i jakie decyzje musimy jeszcze podjąć. Pod wieczór wybraliśmy się na „pępkowe” do małej Jessici i jej rodziców. Uroczystość była super.

Najbardziej wzruszający moment…
To zdjęcie nie wymaga komentarza…



Tak odważnie wziął małą na ręce, że wszyscy nie mogli wyjść z podziwu.

Po powrocie do domu Irek postanowił poobcować z brzuchem…efekty…same zobaczcie:





Tutaj Irek powiedział: „Ja jestem dopiero w trzecim miesiącu, to jeszcze tak nie widać jak u Ciebie”
Ta sobota była w jakiś sposób przełomowa dla nas obojga…szczególnie chyba dla Irka bym powiedziała…

Po tym jak zobaczył i trzymał malutką Jessicę na rękach zdał sobie sprawę, że niedługo będzie tak tulił swoją własną córeczkę. I jak sam przyznał…już się doczekać nie może, aż będzie mógł ją utulić

W niedzielę troszkę pospaliśmy, a po śniadaniu Irek powiedział, że mamy się ubierać, bo nas gdzieś zabiera W szoku byłam, bo taki odchyły to on ma baaardzo rzadko

Pojechaliśmy do Newcastle- miasta oddalonego o jakieś 40km od naszej mieścinki, przespacerowaliśmy się deptakiem, zahaczyliśmy kilka sklepów (no bo jakby inaczej

) i mężuś zabrał nas na polski domowy obiad do nowo otwartej Polskiej Gospody

. Spędziliśmy naprawdę miły dzień. Dla mnie była to trochę odskocznia od codzienności, moja siostra zwiedziła miasto, wszyscy się najedli… chociaż na Irku potrawy nie zrobiły specjalnego wrażenia, bo ja staram się przygotowywać jak najwięcej polskich potraw. Ale generalnie Polacy, którzy pracują i jedzą „szybkie” potrawy byliby zachwyceni.
Najważniejsze, że spędziliśmy miło dzionek, zrelaksowaliśmy się. Irek nie myślał o pracy…
Bardzo się cieszę.

A tu kilka fotek z Newcastle:




I żeby nie było, że Was fotkami nie zasypuję
