To i ja dołączę do miłośniczek instytucji przedszkola i przeciwniczek chorym dzieciom w takich miejscach. W zeszłym roku Julka zaczęła pod koniec września przygodę ze żłobkiem, a ja naiwna siedziałam z nią na początku w domu, bo miała katar - nie jakiś zielony, tylko zwykły katar. Bo chciałam chronić inne dzieci

. Skończyło się, gdy zobaczyłam w jakim stanie przyprowadzane i odbierane są maluchy - pod nosem zielone i zaschnięte gile, kaszel jak u gruźlika... Szlag mnie trafia bo akurat Julka mało odporna jest (teraz drugi tydzień w domu siedzi, bo katar i kaszel i inne gratisy) - jak ostatnio pytałam pani jak córka, czy katar jej mocno nie przeszkadzał, pani odparła, że Julka nie ma przecież kataru (rzeczywiście sucho w nosie - może jakieś inne powietrze czy co...), że owszem w grupie jest dziecko z mocnym katarem, ale to nie Julka... Kilka dni później zaczęło się na dobre i u mojej...
W sumie dzieciaki będą się zarażać, z tym trzeba się oswoić. Głupi katar, przechodzący w jakieś infekcje nie rusza mnie. Ale naprawdę żal mi tych dzieci - dorosłemu katar przeszkadza, a co dopiero maluchowi, który sam dokładnie nie wyczyści nosa.
No i zaświadczenie od lekarzy - można je dostać "na twarz" opisując z grubsza co z dzieckiem- po co w ogóle taki świstek, skoro wiadomo że to ściema...
B@by - my z kolei mamy klasyczny i najtańszy chyba z możliwych nocników. I pomijając sporadyczne razy, kiedy mała sikała z taką mocą, że podłoga naokoło była mokra, nie narzekam.