Julianka na szczęście już żadnych brzuszkowych sensacji nie miała, ale ja mam wyrzuty sumienia do tej pory, bo to przez moją bezmyślność musiała się nacierpieć. W każdym razie kolejną botwinkę dostanie za jakieś 5 lat.

W środę zrobiłyśmy sobie wycieczkę nad morze. Mężuś zapracowany więc wybrałyśmy się tylko we dwie. Zapakowałyśmy się w auto i pojechałyśmy do Łukęcina, do moich rodziców, którzy spędzali tam urlop. Miałam nadzieję, że Julianka poszaleje trochę w piasku na plaży, ale niestety wiało tak mocno, że nawet parawan nie dawał osłony i nieprzyjemnie się siedziało na plaży. Posiedziałyśmy za to przy basenie na ośrodku, w którym byli moi rodzice. Julianka pomoczyła sobie nóżki, niestety na pływanie była za zimna woda. Ogólnie cały dzionek spędziłyśmy bardzo przyjemnie, a wieczorkiem wróciłyśmy do domu.
Ogólnie trasa nad morze, to jedna wielka budowa więc jechało się średnio, bo co trochę było zwężenie dróg i ruch wahadłowy, co znaczącą wydłużyło nam czas podróży, no ale z drugiej strony dobrze, że coś robią, może kiedyś droga nad morze będzie zajmować dużo mniej czasu niż obecnie i trasa będzie bezpieczniejsza.
Dzisiaj natomiast pogoda jest taka, że odpuścimy sobie jakąkolwiek bytność na dworze. Nienawidzę, jak jest zimno i pada. Oby jutro pogoda się poprawiła, bo jutro mamy wystawę z Harrym i nie wyobrażam sobie wystawiać go w taką pogodę. Przecież ona zaraz bedzie wyglądał jak zmokła kura (nie mówiąc o mnie, ale mnie na szczęście nikt oceniał nie będzie

) i na co moje dzisiejsze zabiegi pielęgnacyjne - kąpiel, czesanie, czyszczenie uszu.
A tak w ogóle, to chyba miałam jakiegoś czuja z tym dzisiejszym deszczem, bo wczoraj kupiłam Juliance kalosze. Więc może jednak wynurzymy się z domu choć na chwilę, bo przecież trzeba zakup przetestować.
