Antybiotyk przyczynił się do obniżenia gorączki. Natomiast kaszel i katar dalej w natarciu. Już nie wiem co mam robić. Na razie jeszcze się wstrzymam z jakimiś działaniami, ale jeśli nic się ciągu najbliższych dni nie zmieni znów trzeba się będzie spotkać z lekarzem.
A mnie natomiast dopadł już chyba syndrom "wicia gniazda". Wzięłam się za przemeblowanie pokoju Julianki, poskładałam meble, które jeszcze leżały w kartonach, część poprzednich mebelków poprzenosiłam (a konkretnie przeciągnęłam po podłodze) do pokoju Cyprianka, poprzenosiłam ubrania Julianki, ubranka Młodego poukładałam w szufladach, powkładałam w ramki zdjęcia, które czekały na to już chyba z rok. Wyciągnęłam też z pokoju stare łóżeczko Julianki i zostawiłam tam tylko to nowe. Stare psuło mi całą aranżację pokoju więc zdecydowałam, że na nie już pora. Stwierdziłam, że jeżeli wieczorem będą problemy z zaśnięciem Julianki, to jej najwyżej to łóżeczko przyniosę z powrotem. Wieczorem początkowo był płacz i po łzawym stwierdzeniu "mamusia łóżeczko zabrała" już miałam to stare przynieść, ale jeszcze chwilkę pogadałam, wytłumaczyłam, że skoro są nowe mebelki, to i nowe łóżeczko musi być i że misiowi i tygryskowi, ulubionym maskotkom Julianki, się bardzo podoba. Uspokoiła się wtedy momentalnie więc pocałowałam jak zwykle, życzyłam dobranoc i wyszłam. Cisza jest więc pewnie śpi. Ciekawa jestem czy w nocy będzie się budzić. Oby nie. Myślę, że pierwsze koty za płoty i teraz będzie już dobrze.
Ale żeby nie było tak różowo, to torby do szpitala wciąż nie mam spakowanej. Jutro się za to wezmę, obiecuję.
