Ostatnio pochwaliłam się, że zaszło sporo zmian w naszym życiu - w większości pozytywnych. No i przechwaliłam...

ale od początku.
Co roku w pracy mamy zlecane badania usg różnych narządów, bo wymaga tego nasz ubezpieczyciel. Zawsze można sobie wybrać na jakie usg chce się iść - piersi, jamy brzusznej, tarczycy. W tym roku stwierdziłam, że pójdę na usg tarczycy, bo nigdy nie miałam i z ciekawości chcę zobaczyć jak to jest, bo z tarczycą nigdy żadnych problemów nie miałam i nie przewidywałam, że coś wynajdą. No ale okazało się, że człowiek jest zdrowy póki nie zacznie chodzić po lekarzach.

Usgpista wykrył u mnie zapalenia tarczycy (najprawdopodobniej Haschimoto) i jakiegoś guza.

Od razu zapisałam się do endokrynologa, który na swoim usg wynalazł mi jeszcze jednego guza i zrobił mi biopsję. Na wynik miałam czekać dwa tygodnie. Biopsja wykryła w jednym guzie komórki rakowe.

Pierwsze moje myśli: "Wyrok! Boże, ile czasu mi zostało?", "Dzieci zostaną bez mamy, a ja nie zobaczę jak dorastają".

Masakra. Od razu oczywiście umówiłam się na kolejną wizytę u endokrynologa - niestety dopiero za 3 dni. I to chyba były najstraszniejsze 3 dni w moim życiu. Na wizycie jednak, lekarka bardzo mnie uspokoiła, bo ten rak, którego mam, jest jednym z najłagodniejszych, raczej nie robi przerzutów i u 90% pacjentów jest całkowicie wyleczalny. Oczywiście czeka mnie operacja wycięcia tarczycy, ale WIERZĘ, że jestem w tej grupie 90% chorych, którzy po wycięciu guza i jodowaniu są całkowicie uleczeni.
1 października jadę do Katowic do guru na całą Polskę od tych spraw, zobaczymy co on powie i może uda się umówić do niego na operację. Operacja sama w sobie mnie nie przeraża, boję się tylko znieczulenia, bo gdy byłam uśpiona w trakcie cesarki miałam straszne koszmary i gdy mnie wybudzili to aż z tego powodu płakałam. A koszmary pamiętam do tej pory. Ale mimo wszystko bardziej przeraża mnie wizja przyjęcia radioaktywnego jadu (bo może być taka opcja), a wtedy przez jakiś czas w ogóle nie można zbliżać się do dzieci. Nie wyobrażam sobie jak wytrzymam tydzień, czy dwa bez Julianki i Cyprianka. No ale może okaże się to niepotrzebne.
Ogólnie mam już dobry nastrój, na prawdę wierzę, że będzie dobrze, ale co się wcześniej napłakałam to moje.
W każdym razie miałam wielkie szczęście, że wybrałam się na to usg, bo guz jest wykryty wcześnie - ma mniej niż 1 cm - a do 1 cm uważanie jest to za mikroraka. Choć lekarka powiedziała mi, że on równie dobrze mógł rozwinąć się po ciąży, jak i rosnąć już od kilkunastu lat. Nie ma reguły.
Nasmuciłam trochę, ale dziewczyny wybierzcie się chociaż na usg tarczycy, niech mój przypadek będzie jakimś ostrzeżeniem i przykładem, że rak rozwija się bez jakichkolwiek objawów. Z mężem mamy już postanowienie, że jak tylko dojdę do siebie po operacji, to oboje wybieramy sie na kompleksowy przegląd całego organizmu - zrobimy wszelkie możliwe badania krwi, moczu itd, wszelkie możliwe usg i takie kontrole będziemy robić co roku. Może dzięki takim badaniom uda nam się uniknąć poważnych zachorowań w przyszłości. O raku słyszy się wszędzie, ale większość myśli, że mnie to nie dotyczy, ja jestem jeszcze młoda/młody, to jest dziedziczne itd., a mój przykład pokazuje, że to nie prawda.
No ale będzie dobrze, prawda?