Dominik chodzi do budynku gimnazjum, w którym parter poświęcono dzieciom 3,4,5 letnim. To takie przedszkole bezżywieniowe, 5 godzinne
Był sobie "piękny", wietrzny, zimny dzień. Gimnazjum miało alarm przeciwpożarowy. Nasze dzieciaki również musiały wyjść. Pani przedszkolanka dostała tylko informacje od dyrektorki placówki: alarm przeciwpożarowy, proszę natychmiast wyprowadzić dzieci. Nie wiedziała czy to ćwiczenia czy prawdziwy alarm, wiec wzięła dzieci na dwór. Później dominik opowiadał, jak strasznie było mu zimno. Nie mieli bluz, czapek, nic. Koszulki, zimny silny wiatr i 10 stopni. Masakra. Pani laryngolog była w szoku, jak bardzo brzydkie ma te uszy.
Byłam u dyrekcji, potraktowali mnie jak matkę wariatke. Z krzywym sztucznym uśmiechem zostałam poinformowana że przesadzam, nie było zimno, że dzieci chorują. Ale gdyby nie to, to mały by nie cierpiał. A cierpiał bardzo.
Najpierw wysłali mnie do wychowawczyni, gdy oznajmiłam że już tam byłam, stwierdzili że to przedszkole i nie podlega pod nich. Ja na to więc jeśli nie podlega pod nich, to dlaczego gdy wiedzieli że to ćwiczenia, kazali wyjść dzieciom. Ona na to ze to ten sam budynek i podlegają pod nich. Więc skoro podlegają, to jako tako bierzecie odpowiedzialność za dzieci. I tutaj kręcenie i zasłanianie się protokołem.
Otóż od kierownika straży pożarnej dowiedziałam się ze wystarczy, by placówka zgłosiła, że ma pod sobą małe dzieci, a wtedy obowiązuje inny protokół.
Dyrekcja na tą wieść zrobiła dziwna minę i znów zaczęła się wykręcac że to nie ich sprawa.
A wystarczyło poinformować panią przedszkolanke że to tylko ćwiczenia i pozwolić im wyjść na zewnątrz na końcu. Wtedy zdążyłaby ubrać dzieci. Ona też strasznie to przeżyła
Najmłodsze dzieci za to wyszły pierwsze na to zimno i musiały czekać aż zbierze się cała szkoła. Bo według dyrekcji protokół tego wymaga, by parter szedł pierwszy...
