Moja dziś zaczęła pierwszy dzień w żłobku...poszła dzielnie, w szatni nie mogła się doczekać, aż skakała z radości mimo, że zza drzwi dobiegał nas jeden wielki pisk i wrzask dzieci wołających swoje mamy. Jak zamknęły się za nią drzwi spojrzałam na męża i widziałam jego przerażenie w oczach (nie mniejsze niż moje). Staliśmy tak jeszcze przez minutę, ale w końcu stwierdziliśmy, że to bez sensu. M był zaskoczony, że Pani nie wyjdzie i nie powie nam czy Gabi płacze (a co by to zmieniło?). Wsiedliśmy do auta i ja się poryczałam. O 10 już chciałam jechać po nią, ale do 11 wytrzymałam. Po wejściu do budynku wrzask był już mniejszy. Usłyszałam jak Pani woła Gabrysię i mówi do niej, że mamusia przyszła. Ona w ryk, przybiegła do mnie, wzięła moją twarz w ręce i zaczęła krzyczeć "mama". Okropne przeżycie...z tego wszystkiego nawet nie spytałam Pani, czy coś zjadła, powiedziała mi tylko, że trochę popłakała. Jednak po jej głosie poznałam, że nie było to trochę...a może się mylę. Na moje pytanie, czy było fajnie i czy chce jutro też iść odp, że tak. Pieluchy Pani nie zużyła żadnej, więc Mała musiała wołać.
Jeszcze przez godz miałam łzy w oczach i nie mogłam nic z siebie wydusić. Jutro będzie ciężej, bo zawożę ją sama...