Było tragicznie. Ale od początku. U mnie nauki trwają pięć tygodni (spotkania co niedziele). Byliśmy na pierwszym dopiero. Najpierw msza z ojcem kamilianinem. I ok, żadnych zastrzeżeń nie mam. Później przyszła na nieszczęsna pani lekarz i zaczęły się moje nerwy (a muszę przyznać, że spokojną osobą jestem ogólnie rzecz ujmując). Pani mówiła, że antykoncepcja jest zła, bo prowadzi do częściowej utraty zdolności poczęcia dziecka. Jedynie naturalne metody są ok. Tutaj opowiedziała, że zna parę, w której to mąż jest tak zaangażowany w prowadzenie kalendarzyka żony, że robi to skrupulatnie w Exelu i cytuje "chomikuje jak chomik". I takie rozwiązanie wszystkim pani polecała, bo przecież tylko 14 dni w miesiącu nie można współżyć (co z tego, że to niemal połowa miesiąca) i przecież nie jest to wcale takie wielkie poświęcenie. I oczywiście jest to niezawodne (bo przecież stres, choroba czy inne czynniki nazwę je zewnętrzne nie wpływają na nasze ciało).A tabletki są złe z kilku powodów. Po pierwsze, bo są niezgodne z naukami Kościoła (i na ten temat nie dyskutuje), bo są sztuczne (jak każdy lek), bo mają skutki uboczne (jakby aspiryna choćby nie miała czy zwykły środek przeciwbólowy) i są głównym powodem późniejszej bezpłodności (i tu mnie krew zalała, bo na studiach miałam ten temat dość obszernie omawiany przez osoby pracujące z klinikach leczenia bezpłodności). i dodała, że właśnie metody naturalnego cyklu kobiety są podstawą w leczeniu niepłodności (i tu się pytam, gdzie choćby genetyczne badanie chromosomów, że nie wspomnę o innych metodach, które niewiele mają wspólnego z mierzeniem temperatury czy badaniem śluzu). Powiedziała, że ona jako kardiolog i neurolog (co z tego, że pediatrą jest) widziała takie powikłania po tabletkach nie raz na izbie przyjęć w szpitalu. I mi nasunęło się pytanie, czy jeśli tabletki antykoncepcyjne używane są w celu np. uregulowania cyklu czy zmniejszenia jego "natężenia" to są akceptowalne czy tez nie? Odpowiedzi nie uzyskałam. Prezerwatywy też są złe. Tutaj nawet pani lekarz od prezerwatyw przeszła to eutanazja w bardzo krótkim powiązaniu (dla mnie bezsensowna insynuacja związku). Omówiła nam jeszcze nawet po krótce, co to jest jajnik, plemnik i pęcherzyk Grafa (na poziomie VI klasy podstawówki). Może nie do końca potrafię to wam przedstawić, ale kobieta mówiła jakbyśmy żyli co najmniej 50 - 100 lat temu. I wstyd mi było za nią, że taki poziom wiedzy prezentowała, takie zacofanie. Ok jeśli ktoś nie chce niech nie stosuje antykoncepcji, ale niech przynajmniej potrafi porozmawiać na ten temat i przedstawić wiarygodne argumenty.
Później przeszła to tzw sfery duchowej. Bo wiecie, dziewczyny, teraz to my tylko na randki chodzimy i wszystko jest takie różowe, a dopiero po ślubie będziemy mieć jakieś wspólne problemy. teraz sielanka i życie usłane różami. Powiedziała, że przed ślubem to się mówi do siebie "misiu i kwiatuszku" (za grosz uśmiechu w tych słowach nie było, że nie powiem o uczuciu), a później to już się zapomina. Czułam się tak, jakbyśmy żyli w czasach , kiedy to rodzice wybierali kobiecie męża i ona go prawie nie znała. A przecież obecnie część par mieszka ze sobą przed ślubem, a nawet jeżeli nie mieszka to dzielą się ze sobą i radościami i problemami.
Ale się rozpisałam, a to i tak w wielkim skrócie. Mój narzeczony to chciał wyjść po kilku minutach i go wręcz "nosiło". Stwierdził, że został tam tylko dla mnie, bo jak dla niego to ślub kościelny nie jest mu potrzebny, jeśli ma takich herezji słuchać i zgadzać się z nimi po części. Mam nadzieję, że za tydzień będzie lepiej. Bo ja naprawdę chciałabym kościelny wziąć (choć na naukach zaczynałam mieć wątpliwości).