Hej!
Wczoraj nie miałam kiedy wejść na forum- przepraszam. Teraz też zaraz znikam, bo chyba jedynym plusem całej tej mojej nieciekawej sytuacji jest to, że aby nie myśleć i się nie zamartwiać "wlazłam" w książki i się dużo uczę...
A wczorajszy dzień był bardzo aktywny. Mimo kłopotów miedzy nami, pojechaliśmy z K kupić dla niego ślubne buty- są zwykłe czarne i proste, matowe. Potem byliśmy po zakupy razem, ja w sumie chodziłam jak błędna między regałami tylko- K sprawdzał listę i wkładał potrzebne rzeczy do koszyka. Byliśmy też u jubilera wybrać sposób matowienia obrączek (beznadziejne i koszmarne uczucie wybierać coś, co nie wiadomo czy kiedykolwiek założę

), ponieważ mi było wszystko jedno to K wybierał i gadał a dziś ma pojechać już po gotowe, zapłacić i przywieźć do domu. Pewnie jeszcze tydzień temu, ba, w sobotę szalałabym ze szczęścia- a teraz to po mnie spływa. No i byliśmy też w restauracji popytać o parę rzeczy. Alkohol można przywieźć dzień wcześniej żeby się schłodził, możemy siedzieć w sali środkowej, można zrobić wiele rzeczy, których nie byłam pewna. Generalnie dużo się wyjaśniło- szkoda że w mojej głowie ciągle mętlik.
Z K bardzo dużo rozmawialiśmy i wczoraj i przed wczoraj i w sobotę. Najgorsze jest to, że gdy myślę o odwołaniu wszystkich przygotowań i wyprowadzce z powrotem do rodziców to serce kroi mi się na kawałeczki. K też nie ułatwia, bo bardzo się stara, żeby mi było dobrze i komfortowo. Wczoraj byliśmy razem na szkole rodzenia i też wychodził z siebie, żeby mi pomagać- ćwiczył ze mną, słuchał uważnie i nawet się udzielał- w przeciwieństwie do mnie, bo ja jakaś markotna siedziałam i chyba za dużo do mnie nie docierało...
K mówi że ma czyste sumienie, że nic nie zrobił i nie wie jak taka sytuacja mogła zaistnieć. W sumie to on nawet na początku nie widział problemu, do głowy mu nie przyszło że ja mogę zinterpretować wszystkie okoliczności w taki sposób jak to zrobiłam. Wie, że ma przechlapane generalnie i wie ile stresu mnie kosztuje próba zachowywania się jak gdyby nigdy nic się nie stało. Hmmm, w sumie to płakał razem ze mną...

A ja jeszcze się zastanawiam, czy to nie udawane z jego strony- strasznie podła chyba jestem skoro podejrzewam takie rzeczy...

Ale fakt faktem pozostaje- jestem fizycznie i psychicznie niezdolna do odejścia, całkowicie uzależniona od jego osoby. Trochę to w sumie dołujące jest

Madziu- ja nie trzymam tego wszystkiego w sobie- gadam do, mimo wszystko, ciągle mi najbliższej osoby- do K. Nie wiem, czy dobrze robię, ale mam to w nosie już, bo nie mogę sobie pozwolić na gromadzenie emocji w sobie, szczególnie tych złych.
Olucha- 100% racji masz- zaufania nie dostaje się za darmo. Najpierw się na nie ciężko pracuje a potem też niełatwo je utrzymać...
Castia- mam podobnie...Nie wiem czy mówi prawdę czy zmyśla. Yhhhh, kompletna katastrofa.
Iga, miłość to czasem nie wszystko. Można za sobą szaleć a mimo wszystko siebie krzywdzić...
Kochane, wszystkim Wam jeszcze raz z całego serca dziękuję za rady i słowa pocieszenia. To niezwykłe mieć świadomość, że mimo że jesteśmy sobie tak naprawdę obce, możemy na siebie liczyć

No nic, wracam do mgra. Buziolki dla Was.