dziewczyny jak ja żałuję, że nie miałam neta po porodzie, że mogłam przeczytać tego wątku - moja psychika byłaby o wiele zdrowsza, a ile łez bym zaoszczędziła...
Chciałam karmić i cycem i takie było założenie. Stos butli i smoków miałam, fakt, bo podekscytowany dziadzio nakupował masę rzeczy. Problem zaczął się dzień po porodzie. Babki przywiozły nam dzieciątka i poszły w pi..u. Maleństwa wyciaptane, wyfryzowane i ululane. Po jakimś czasie zaczynają się budzić a my nieudolnie próbujemy przystawiać. W końcu jakaś lafirynda podchodzi i pokazuje. No i słyszę "pani będzie mieć problem z tymi sutkami, ale mała może wyciągnie". Rzeczywiście laski jak wyciągały cyca to sutki im sterczały na kilometr, a u mnie równina. Maja się dosadziła, uszczypała i tak trzymała całą sobotę. Nie pomagało odstawianie i kolejne przystawianie, a palucha, żeby szerzej chwyciła pierś, nie miałam śmiałości jej włożyć do tej maciupkiej buzinki. Oczywiście jak ją wiozłam na dokarmianie to pielęgniarki były oburzone, że czemu nie cyc itp. To był początek. Dramat zaczął się po powrocie do domu. Mała przez kapturki jakoś wyciągnęła sutka i początek karmienia był taki, że ona była zalana mlekiem, ja mokra (bo z drugiego cyca kapało) pociągnęła chwilę a potem wypluwała, krzyk, nerwy i znów złapała i znów po paru łykach to samo. Do tego w nerwach machała rączkami i kapturki spadały, no i karmienie na stojąco. Niezbyt obdarzona jestem i na leżąco miałam problem manewrować tym cycuchem, poza tym po 10 minutach ręka mi drętwiała. (Na siedząco karmić nie mogłam, bo przez 2 tygodnie od porodu nie mogłam usiąść. Jadłam na stojąco. Stwierdziłam, że to normalne, bo przecież mnie nacinali, bo były problemy ze zszyciem mnie, jeden lekarz drugiego wołał, bo sobie rady nie dał i powiedzieli mi, że strasznie porozrywana jestem. To se idiotka pomyślałam, że tak ma być. Aż tydzień po porodzie położna na patronażu oświeciła mnie że ja nie mogę siedzieć, bo mi od parcia wielki hemoroid wylazł. I dopiero wtedy zaczęłam się leczyć. Byłam wściekła, że tyle się namęczyłam i nikt w szpitalu nie raczył mnie oświecić. Ale czego tu oczekiwać jak jeden lekarz oglądnął moje wyniki i powiedział, że są ok, a drugi następnego dnia na podstawie tych samych wyników powiedział, że mam anemię i kazał brać żelazo.)
Także każde karmienie wymagał asysty męża lub mojej mamy. A że mała płakała to ja razem z nią, bo nie wiedziałam czemu tak płacze po kilku łykach, czemu puszcza cyca. Taki koncert trwał do pół godziny, potem mała usypiała. Przy cycu oczywiście. Po jakiejś godzinie wszystko zaczynało się od początku. Więc zaczęłam podawać butlę. Nie na każde karmienie, ale chyba na większość, bo na samą myśl o wystawieniu cyca dostawałam spazmy. Kupiłam laktator i stwierdziłam, że skoro z butli je ładnie to będę butlą podawać. Ale jak po godzinie dojenia odciągałam z obu piersi 30-40 ml to już był koniec. Męczyłyśmy się obie. A na to wszystko weszła moja teściowa, która za każdym razem mówiła o karmieniu piersią, że to jest najważniejsze, że mam cały dzień małą nosić przy piersi. Jak była u nas a Maja była głodna to potrafiła mi powiedzieć, żebym poszła do drugiego pokoju i nakarmiła, dawała numery do poradni laktacyjnej, powiem brzydko, że była wtedy moją zmorą. Nie dość, że człek zdołowany, bo dziecko płacze, nie najada się, krzyczy, to jeszcze wywołała u mnie takie poczucie winy, że ryczałam w poduchę i ględziłam tylko o tym jaką jestem wyrodną matką. Czułam się jak potwór, który nie chce dać jeść swojemu dziecku. Dwa tygodnie tak przebucałam, aż w końcu Olek dość dosadnie jej powiedział, że koniec z cycem. A piłam herbatki, laktator przystawiałam a mleko się skończyło. Jak tu powiedziała Anusia-szczecin, cała ta laktacja i karmienie piersią jest w głowie. Jak dziecko się męczy i matka też to chyba lepiej odpuścić. Każda kobieta chyba zdaje sobie sprawę, że pokarm matki jest najlepszy,najzdrowszy i najbardziej wartościowy dla dziecka. Ale chyba macierzyństwo nie ogranicza się tylko i wyłącznie do karmienia dziecka. Szkoda, że ani ze strony personelu szpitalnego ani ze strony teściowej nie otrzymałam wsparcia, zrozumienia i uszanowania mojej decyzji. Może wtedy pierwsze tygodnie z córeczką wspominałabym zupełnie inaczej.