Zastrzyk raczej nie wywołał porodu, mógł podtrzymać skurcze. O 15 poczułam jak mi cos wypływa i dopelzalam do toalety. Tam juz było co raz wiecej. Poszłam do położnej i jej powiedziałam, ona zadzwoniła po lekarza, ktory przyszedł, zajrzał i dokończył przebijanie wód. Zalałam całą podłogę plus jego spodnie. Od 16 zaczęły sie skurcze, od razu co 2minuty. 16,30 byłam na porodówce i od razu prosiłam o znieczulenie, póki byłam w stanie jeszce mowić. Brak 5cm, poszłam do wanny na 30minut. Tam zaczęły sie krzyżowe- moje ulubione :/ jak wyszłam było juz 6cm, anastezjolog juz była, po 5minutach 8cm i czułam ze muszę przeć. Anastezjolog zdobiła wkłucie przy 10cm. Dzięki temu nie czułam tego parcia, ale skurcze niestety tak. Cały czas krzyczałam ze znieczulenie nie dziala pamiętając poród z Olim gdzie nie czułam nic. Dały mi gaz i to trochę pomogło, przynajmniej miałam zatkane usta i nie miałam sie jak drzeć. O 19,15 Julek juz był z nami.
Miałam cudowną Położną, anioł nie kobieta, bardzo mi pomagała i była cały czas przy mnie tak jak cały personel ( trafiłam na pustą porodówke, a dzień wcześniej był full). Starała sie robić wszystko Zeby mnie nie nacinać, bo mówiłam o moich perypetiach po ostatnim nacinaniu. Niestety popekalam, nie jakos bardzo ale w dwóch miejscach. Przy cewce moczowej i niżej. Lekarz klnąl jak szewc, ale po minach wszystkich widać było, ze nie jest lubiany

tak czy owak jest zdecydowanie lepiej niż ostatnio, bo mogę chodzic, siadać i sikać i nic mnie nie boli. W tedy nie mogłam nic. Natomiast obkurczania sie macicy to dla mnie porażka, dostałam ketonal i jest lepiej, ale z Olim to były małe skurcze a teraz pierwsza faza porodu, maskara. No i mamy na dworze 30st, Julek leży w samym pampersie a ja sie pocę jak dz****