Moje Kochane!!!
Jak to miło, w tym ferworze przygotowań świątecznych widzieć, że znajdujecie czas by sobie i innym pożyczyć Wesołych Świąt.
U mnie gorączka. Na ostatnią chwilę szykuję się z jedzeniem, bo miałam nie przyjmować, a przyjmuję gości.
Sałatka "ziemniakowa" szaleje i zdobywa nowych fanów. Pieczeń się pekluje, żur kwasi i ogólnie zamieszanie, jak dawno.
Do tego wszystkiego coś mnie połamało i dostałam wędrującego skurczu w prawej części grzbietu, a że wędrujący to sobie do łokcia i nadgarstka wędruje. I-szy raz w życiu takiego czegoś doświadczam i oby to grypowe nie było. A do tego dziś na spacerze nagle mroźno się zrobiło i dobiło moją podupadającą odporność.
Ale, ale... nawet w tym szale, idę na trening. To mnie odpręża i nie zrezygnuję z chwili dla siebie.
Jaja doszły do twardości

ziemniaki stygną by zaszaleć w jednej misce z jajami i popkornem (mój Pawcio, tak na żółciutką kukurydzę zwykł mawiać) a ja znikam do wieczora.
U Mariki wsio dobrze, szaleje, gada, sika, kupalcuje, apetyt ma jak wielki człowiek. Katarek z lekka ustąpił. Martwię się tylko, że mimo szczerych chęci żadnej sukienusi jej nie znalazłam na święta. No, może uda się wieczorem w Galaxy coś upolować. Nie miałam serca za dnia tam się pchać. Po treningu, sama, bez dziecka się wypuszczę.
Do napisania.
KAHA powtórzę się. Łucja jest bossssska
