jestem jestem...
wczoraj mieliśmy dzień na wyjeździe, niestety bez spaceru, bo stargardzka pogoda była do dupy...
Ewka wczoraj miała istny dzień dziecka, nie tylko z racji tego, że bez kąpieli. Dziadzio pół wieczoru nosił ją na rękach - a niech im będzie; epizodyczne noszenie nie powinno mi dzieciaka zepsuć. Machnęłam ręką na ww proceder, tym bardziej, że dziadek się pytał czy może...
potem było brzuszkowanie z dziadkiem...
potem karmienie kaszką przez dziadka...
ZOO jak nic, ale i tak dziadki mniej dziczeją jak mają ją u siebie, niz kiedy przyjeżdżają do nas.
Nie krzyczą przynajmniej...
...ach i jeszcze Ewunia miała dłuższe spotkanie z prababcią...nie płakała była grzeczna i kochana i najbardziej interesił ją telewizor w pokoju prababci...
a moja babunia była nią rozanielona...
trochę chce mi się płakać, bo wiem, że Ewa nic z tego spotkania nie zapamięta...a ile babcia pożyje tego nikt nie wie; ja niestety czuję bezsilność wobec starości, choroby - wiem, że jeśli przyplącze się choróbsko niewiele da sie zrobić; mogę tylko wnosić prosby do Boga, by uchronił babcię od zapalenia płuc, infekcji w drogach moczowych...tego co może jej najbardziej zaszkodzić.