Żeby dać Vibrucol, trzeba mieć Vibrucol…trza mieć w ogóle co dać..
Wiadomo, dzieci czasem tak mają, że nie widomo o co im chodzi…
Tyle, że akurat wczoraj ja zrelaksowana po aero chciałam sobie z mężem pogadać chociażby o dupie Maryni, a tu nieeeeee
No kiepski dzień sobie wybrała.
Jak na razie stawiamy na:
1. Zęby…ale ja z dozą sceptycyzmu….bo naprawdę żadnych zmian w konsystencji dziąseł nie widzę…no chyba, że ja nie widzę, a o na już to czuje…
2. Skok rozwojowy - wczoraj zachowywała się inaczej jak do tej pory, zupełnie inne spojrzenie, inny sposób obserwacji otoczenia….zaczęła inaczej gadać - to jeszcze nie gaworzenie, ale coś pomiędzy gruchaniem a gaworzeniem. Może faktycznie…
W każdym razie jak przychodziliśmy razem do niej do łóżeczka, to oczy jak pięciozłotówki otwierała, patrzyła raz na mnie raz na Krzycha i zacieszała jak głupia…przestawała płakać.
Dokładnie to samo miało miejsce, kiedy w geście rozpaczy wzięłam ją na cycka….zjadła, a potem zamiast zasnąć patrzyła sobie raz na jednego, raz na drugiego rodzica, wydając przy tym dość niespotykane dźwięki…
Mam nadzieję, ze dzisiaj nie będzie powtórki z rozrywki…
Musiałam ją na dokładkę rano zbudzić wcześniej.
Pojechałam do pracy - załatwiłam spawy…
W drodze powrotnej zapisałam Młodą do przedszkola…plan na dzisiaj wyrobiony…