Odnośnie męża przy porodzie to mój bardzo się przydał. Choć do momentu wejścia na porodówkę utrzymywał, że raczej nie chce być.
Bo trzeba pamiętać o tym, że nie zawsze a nawet dość rzadko trafia się na porodówkę z pełnym rozwarciem, i wtedy trzeba w tym "rozwieraniu" pomóc, np spacerując po korytarzu podczas skurczy, mąż wtedy wspiera silnym ramieniem - dosłownie.
U nas trwało to około 4h, pod prysznicem też się przydało wsparcie, podczas wchodzenia i wychodzenia z brodzika - mój w zasadzie już mnie z niego wyniósł bo skurcze tak się nasiliły. A na koniec, kiedy już były bóle parte i rodził się nasz syn, pilnował żebym miała zamknięte oczy. Kiedy personel coś do mnie mówił a ja nie słyszałam on powtarzał mi do ucha co mam robić.
Po porodzie mówił, że bardzo się cieszy z tego, że był. Że dziś jak wie jak było i jak to wygląda nie darował by sobie że zostawił mnie z tym samą.
Jest z siebie bardzo dumny i wie że gdyby nie on pewnie dała bym sobie radę ale cieszy się że mógł być i przeżyć to osobiście.
Myślę, że wspólny poród jeszcze bardziej nas do siebie zbliżył, pokazał że możemy na sobie polegać, że nasz syn to nasze dzieło od początku do końca oboje braliśmy czynny udział w pojawieniu się go na tym świecie.