Grill jak najbardziej udany. Jak szliśmy na działkę mały zdjął sobie kapelusik i gdzieś go wyrzucił. My sieroty tego nie zauważyliśmy, a później już nigdzie go nie było (cofałam sie pół drogi aż do domu). Kit z kapelusikiem ale na działce musiałam mu zawiązać pieluchę na głowie jako ochronę przed słońcem. Wyglądał śmiesznie.
Jak już dotarliśmy na działkę to panowie (Tomek i jego brat) wystawili ławkę, krzesła i stolik i rozpalili grilla. Ja w domciu przygotowałam żarełko także ze szwagierką mogłyśmy zająć się dziećmi (a była trójka). Chłopcy na zmianę bujali sie na huśtawce, albo latali z mini konewką. Żeby odciągnąć Wiktorka od huśtawki musiałam mu dać malutkie wiaderko z odrobiną wody, ale i tak był mokrusieńki. Raz zamiast pomoczyć rękę w wodzie wsadził mi do miseczki z zupką

A do tego o mały włos nie spróbował ziemi. Bawił się też błotkiem. Ale mu się podobało.
Potem kawka i ciasto. Pozbierałam jeżyny, a panowie podlali cały ogród. Po18-tej zebraliśmy się do domciu.
Potem Wiktorek do kąpieli, kaszka i lulu. Wtedy ja poszłam się szorować, bo brudna byłam po tej działce jak święta ziemia. I tak nam minął świąteczny dzień

Zdjęcia z grilla będą, gdy tylko szwagier prześle nam na maila, bo my nie wzięliśmy swojego aparatu.