Ufff... na dzisiaj dość. Jestem trochę zmęczona, Przyszłego odstawiłam na dworzec i pojechał do Wrocławia, a ja dzięki temu skorzystałam z okazji i urwałam się z poprawin. Nadrobiłam więc zaległości forumowe i mam nareszcie chwilę, ciszę i spokój (Rodzice z siostrą są jeszcze na poprawinach), aby oddać się refleksji na temat wczoraj i dzisiaj. W ogóle bardzo bezwstydnie wykorzystaliśmy dzisiejsze poprawiny na rozdanie ostatniej tury zaproszeń dla gości ze strony Przyszłego - po prostu byli w jednym miejscu o jednej porze i mogliśmy przyjąć na nich zmasowanych atak. Lista gości jest więc już dopięta - wyszło nam w tej chwili 91 osób (licząć tez mnie i Przyszłego, a także naszych rodziców). Odmówiło nam do tej pory 10 gości (4 osoby ze strony Przyszłego i 6 osób z mojej strony), ale kolejne 10 jest w stanie dużego wahania i są raczej niepewni niż pewni, także mniej więcej nastawiam się na 70 osób na weselu. Chciałabym tylko, żeby kościół był pełen, także czeka nas jeszcze rozesłanie 40 zawiadomień do dalszych znajomych i sąsiadów. Ale to już w lipcu/sierpniu. A teraz przejdę do meritum
ŚLUBSiostra Przyszłego i jej mąż ślubowali tylko w USC o godzinie 16. O mało co byśmy się nie spóźnili, bo oczywiście moja Rodzicielka wybierała się jak sójka za morze. Na szczęście dotarliśmy na czas, ale po drodze zaczęły zbierać się ciemne chumury i oczywiście w trakcie uroczystości zaczęło lać. Lało tak do 1-2 w nocy, a do tego było zimno więc scenariusz najgorszy z możliwych. W związku z tak straszną pogodą nie mogliśmy składać życzeń przed usc ani obsypać młodych ryżem, bo wszystko odbyło się w środku, w dość paskudnym wnętrzu. Niektóre USC są straszne i niestety nic się na to nie poradzi - ten miał bardzo wysokie i strome schody, a do tego było wąsko i wszyscy się tłoczyli. Dodatkowo jeszcze facet, który grał na keybordzie (a chyba w każdym usc taki jest) niemiłosiernie fałszował. To kolejny powód dla którego cieszę się, że bierzemy ślub konkordatowy. Przysięga była wzruszająca, siostrze Przyszłego głos się załamywał, ale jakoś tak STRASZNIe szybko to poszło, taka chwila-moment i już. Potem były życzenia, kwiaty i szampan. Wszystko w tłoku i ścisku. Pośród ulewy zapakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy na salę weselną.
WESELEW związku z tym, że cywilny trwał chwileczkę, na sali byliśmy już o 16:45 (ja liczę, że nasze wesele rozpocznie się ok. 19-20). A pogoda bardzo popsuła wszystkim szyki, bo wesele odbywało się w takiej sali nad jeziorem, która właściwie była nieogrzewana, praktycznie non-stop otwarta i nie miała dobrej wentylacji (w środku był duży grill, a po zasłonięciu rolet nie było dobrego przepływu powietrza i wszyscy pachnieli jak smażone kiełbaski). Zatem wszyscy dookoła marzli tak do godziny 21-22 (wtedy ktoś wpadł na pomysł, żeby jednak salę trochę "uszczelnić") - do tego koszmarne były krzesła, zimne i plastikowe, bardzo takich nie lubię. Wiem, że pewnie dużo narzekam, ale to są tylko moje przemyślenia, absolutnie nie dałam po sobie poznać, że coś jest nie tak. Starałam się po prostu krytycznie patrzeć na wszystko i wyciągać wnioski, aby uniknąć wpadek na swoim weselu. Sala była bardzo łanie udekorowana (perłowe i bordowe balony), ale zbyt ciemna - nie paliła się wystarczająca ilość świateł i wszystko było w takim półmroku. Dużo do życzenia pozostawiały także stoły (ustawione były w literę U) na których na samym początku nie było praktycznie nic (oprócz talerzy z makaronem). Wg mnie przystawki powinny być już położone na stołach i koniecznie zwrócę na to uwagę u nas. Panie niby uwijały się sprawnie (było ich bodajże 5-6 na 55 gości), ale popełniały masę błędów. Zamiast starać się jakoś tak jednocześnie podawać ciepłe potrawy - nosiły je w dużych odstępach czasu(czyli częśc stołu jadła, a druga część patrzyła), ziemniaki i ryż (a więc dodatki do mięsa) przyniosły NA KOŃCU, surówki podane były w głębokich talerzach i było ich po prostu za mało, a talerze po ciepłym posiłku zostały wymienione bardzo późno (przy czym Panie wymieniły tylko talerze - sztućce zostały brudne). Na stole praktycznie od razu pojawiły się ciasta i owoce, ale owoce były ułożone byle jak, a do ciast nie zostały podane talerzyki! O herbatę i kawę trzeba było się dopraszać (to jest w ogóle wg mnie niedopuszczalne - u nas będzie tzw. słodki stół, na którym mają leżeć ciasta i stać termo-dzbanki z kawą i herbatą, żeby goście nie musieli błagać kelnerek o łaskawe przyniesienie ciepłych napitków). Napoje też były słabo rozłożone - wyjdaje mi się, że za mało było soków, a za dużo coli. Trzeba przyjąć chyba trochę inne proporcje. Z kolei alkoholu było pełno, wódka schodziła słabo, wielu gości piło tylko wino (było białe i czerwone), piwo dopiero dzisiaj miało wzięcie. Możliwe, że pogoda trochę wpłynęła na takie preferencje, możliwe też że za mało było toastów (naliczyłam się przez całe wesele tylko trzech!) Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym czegoś zabawnego nie zrobiła. Wracając z ubikacji tak nieszczęśliwie usiadłam, że pociągnęłam za sobą kieliszek z winem, który koncertowo wylał się na mnie mocząc mnie od stanika po majtki. Na szczęście wino było białe, więc po chwili wszystko wyschło, ale goście pewnie mieli duży ubaw. W każdym razie postanowiłam, że trzeba pić tylko białe alkohole na takich imprezach, bo to jest o wiele bezpieczniejsze dla garderoby

O północy klasycznie był tort, nawet smaczny, aczkolwiek byłam już tak najedzona, że niewiele tknęłam. Oczepiny były FATALNE! Tzn pojawiły się zabawy, które mnie totalnie osłabiają w stylu zdejmowanie babom rajstop, noszenie kobiet na rękach i rozbieranie facetów. Potem jeszcze rzucanie welonu i zbieranie na wózek, a także podziękowania dla rodziców. Młodzi nie wręczyli rodzicom żadnego upominku, ani nie dali kwiatów, więc wypadło to trochę blado i wydaje mi się, że było to dość nieprzemyślane. W ogóle możliwe, że to wszystko układało się tak, ponieważ młodzi zupełnie nie przejmowali się co się dzieje. Było w tym dużo chaosu, który jednak przełożył się na wiele braków. Osobiście nie chciałabym mieć takiego wesela i nie bawiłam się zbyt dobrze. Goście w ogóle się nie zintegrowali, było kilka grupek, które bawiły się same sobie, a dość dużo gości po prostu wychodziło z sali i znikało na dłuższy czas. Także na parkiecie tańczyło maksymalnie 20 osób. Słabiutko po prostu. Aby trzymać fason też tańczyliśmy, ale było ciężko, bo muzyka była okropna. W zespole były trzy osoby - babka, która śpiewała, facet z gitarą który śpiewał i facet z keybordem. Nie zaśpiewali ANI JEDNEJ piosenki w innym języku niż polski, chociaż babka miała ładny i mocny głos, co chwilę robili przerwy (co 3-4 piosenki), a ok. 2 w nocy w ogóle szli na łatwiznę, bo tylko grali nie śpiewając. Także koszmar. Przegięciem w ogóle była przeróbka Guantanamery - nie wiem, może jestem niedzisiejsza i może tak się śpiewa na weselach, ale dla mnie to było straszne - śpiewali zamiast refrenu "cholera". A potem dali mikrofon dzieciakom (było trzech chłopców w wieku 5-9 lat), którzy oczywiście też intonowali to "cholera"... Po godzinie 3 zgodnie uznaliśmy (rodzice, siostra i ja), że wracamy do domu spać. Ostatecznie osuszyłam dwa wina białe (w tym kieliszek osuszyła moja sukienka), zjadłam dużo mięsiwa i wypiłam kilka kielonków wódki. Szmerek lekki był.
O poprawinach wiele wspominać nie będę - zaczęły się o 13, leciała muzyka z płyt (co o wiele lepiej się prezentowało), do jedzenia były pozostałości z wczoraj, już nie piłam, bo byłam autem. Gości było mniej - ok. 40 osób, ale też się jakoś tak rozleźli i wyszło dziwnie. Praktycznie nikt nie tańczył, a do tego pogoda była taka sama jak wczoraj, więc zimnica i kreacji poprawinowych nikt nie zaprezentował (oprócz panny młodej i jej świadkowej) - reszta była w dżinsach i żakietach.
Gwoli podsumowania - całość prezentowała się dość miernie. Goście byli drętwi i mało się integrowali (wiem, że u nas moze być podobnie, ale po to jest orkiestra i rodzice, a także państwo młodzi, żeby jakoś to spinać), zespół był słaby, a toastów było po prostu za mało. Obmyśliłam sobie, że u nas będzie tak, że na początku oboje wstaniemy i powitamy gości, wziesiemy za nich toast, a potem w odstępach 10-15 minutowych toast wzniosą świadkowie i rodzice mówiąc za każdym razem kilka słów. Myślałam także o tym, że gdy będziemy wznosić toast powiedzieć, że po tej stronie siedzi rodzina panny młodej, a po tej pana młodego i że mamy nadzieję, że będą się wspólnie bawić, bo wiemy, że na pewno potrafią. Plusem u nas będzie też pewne uniezależnienie od pogody - pałac to jednak pałac, będzie ciepło i mam nadzieję, że atmosfera wszystkich pozytywnie nastroi. Bardzo przydatne będą też na pewno karty menu i jestem już na 100% pewna, że je zrobię. A do tego będziemy na pewno dużo rozmawiać z gośćmi, pojawi się księga gości i mam nadzieję, że nasza orkiestra stanie na wysokości zadania i uda jej się porwać wszystkich do tańca. O tyle dobrze, że nie będzie żadnych spolszczeń zagranicznych szlagierów, ponieważ wokalista fantastycznie śpiewa po angielsku i włosku, więc na pewno nie przyniesie nam wstydu.
Strasznie dużo napisałam, najbardziej po to, żeby pamiętać co mogę poprawić gdy będzie się zbliżał wielki dzień

Chciałabym naprawdę, żeby u nas wszystko wyszło. Wiem, że nie da się uniknąć pewnych wpadek, że zawsze coś komuś może nie odpowiadać. Chciałabym się jednak skupić na tym, aby goście poczuli się wyróżnieni, żeby czuli że są dla nas bardzo ważni. Bardzo, bardzo, bardzo chciałabym żeby się udało!
A kto doczytał do końca mój wywód - ten jest mistrzem świata
