Włączyli mi prąd , więc mogę działać....
A teraz relacja....
Wstałam o godzinie 6. Wszyscy domownicy jeszcze spali...goście też. Zrobiłam sobie kawkę i usiadłam w kuchni....no i .... zaczęłam się denerwować. Zaraz po mnie wstał pan mąż. Wyszedł z psem na spacer i jak wrócił wziął się za prasowanie. Łucja obudziła się po 7...no i dzień jak zawsze...przewijanie...karmienie...zabawa...Zaraz potem śniadanie dla domowników i gości. Kolejka do łazienki nam się zrobiła przy takim tłumie w domu...ja wpadłam dosłownie na krótką kapiel i już musiałam zmykać, bo ktoś czekał. Potem ubrałam się i wystroiłam Łucję. Założyłam jej białe cienkie rajstopki, białe body z długim rękawem - zwykłe gładkie, do tego różowe spodenki, atłasowe różowe pantofelki i białą szydełkową pelerynkę, na koniec czapusia - różowa ażurowa i panienka była gotowa. O 11.45 byliśmy już pod kościołem. Tam spotkaliśmy pozostałych gości z ojcem chrzestnym na czele. Po chwili doszło do nas dwóch fotografów - a w kościele miał być jeden i dwóch na sali - wyjaśnili, że szef tak zarządził i już. Jeden fotograf dla Hani a drugi dla Łucji. To miała być niespodzianka dla mnie...no i była...Ponieważ było aż 14 chrztów a w naszym kościele ciasno...powiedzieli nam, że najlepiej gdybyśmy usiedli z dziećmi w pierwszej ławce....tylko jak to zrobić...jak każdy chciał pewnie w pierwszej ławce....ale tutaj zadziałali dziadkowie...weszli do kościoła i załatwili sprawę...
Zaraz potem poszliśmy złożyć swoje podpisy w księgach...tutaj małe zamieszanie, ponieważ pomimo wcześniejszych ustaleń i uzgodnień ksiądz nie mógł zrozumieć, że jestem jednocześnie matką dziecka i chrzestną innego dziecka...moja sis identycznie...ale tutaj wkroczył proboszcz i wszystko im po swojemu wytłumaczył. Im - czyli księżom przyjmującym podpisy. Weszliśmy do kościoła i usiedliśmy w pierwszej ławce ....hihi...zanim zaczęła się msza - fotografowie nacykali już sporo fotek. Łucja pomimo, że byłam już z nią w kościele, zainteresowała się kopułą kościoła i freskami....jopiła się w sufit i pokazywała coś palcem głośno to po swojemu komentując. Hania też się porozglądała, ale szybko jej się znudziło i zaczęła marudzić...nic nie pomagało...pruła się okropnie...tata wyszedł z nią z kościoła. Zanim rozpoczęła się msza panna już się uspokoiła i było git. A kiedy zaczęła się msza i zaczęły grać organy plus śpiewy wiernych...Łucja - tak jak przewidywałam...odwaliła numer - jak zaczęła śpiewać...to nikogo poza nią i księdzem nie było słychać...na cały głos spiewała sobie AAAAAAAAAAAAAAAA i IHHHAAAIHAAAAAAAAAA....a jak organy milkły to kląskała....ponieważ u nas chrzty są udzielane przez kilku księży to jeden z nich, który siedział najbliżej nas - tak się śmiał z tych jej cyrków, że aż plecy mu podskakiwały...niby zakrywał twarz ręką...ale i tak widać było, że się gotuje....potem jak było kazanie (okropnie długie - ze 20 minut) to ksiądz wygłaszający tak na nią patrzył jakby miał konkurencję do mównicy....a jak skończył to proboszcz doszedł do ołtrza i powiedział, że już zaczynamy chrzest...bo niektóre dzieci bardzo się tego domagają....potem , już po mszy dochodzili do nas ludzie i mówili, że taka śpiewaczka nam rośnie jak złoto....w pewnym momencie Łucja zasnęła i obudziła się dopiero na polewanie główki...trochę się skrzywiła, ale jakoś udało się nam odwrócić jej uwagę i potem było już superowo. Zaraz po zakończeniu mszy fotograf poprosił, żebyśmy zostali jeszcze na chwilę w kościele i poszedł do proboszcza poprosić o wyjście do zdjęcia....owszem wyszedł - ale powiedział, że jeśli możemy to on nas prosi o to, abyśmy byli świadkami na ślubie, którego zaraz udzieli...No i co się okazało....jedna z par, która chrzciła dziecko ( to drugie ich dzieciątko) nie miała ślubu...no i proboszcz przy składaniu podpisów kazał im obiecać, że zaraz po chrzcie wezmą ślub kościelny...no i obiecali...nie mieli obrączek...no nic...obrączki pożyczyli im ludzie z kościoła..no i ślub się odbył...niezły numer...
Potem zrobiliśmy fotkę z proboszczem i standardowy układ przy chracielnicy z rodziciami, swiadkami i dziadkami - tylko moimi rodzicami, bo babcia Hani....wyszła z kościoła...na fajkę, choć mówiliśmy jej, że zaraz będą fotki....a jak po nią wyszli, to już jej nie było, bo sobie na salę pojechała...i jak teraz będzie miała pretensję, że nie ma foty przy chrzcielnicy - to jej powiem dosadnie, że wolała fajkę niż wnuczkę!
c.d. po spacerku z Łucją