Kochani, 23 lipca 2008 roku o godzinie 4.45 zostałam mamą.


Wszystko zaczeło się w środe kilka minut po 24. Obudził mnie bol podbrzusza,
podobny do bolu miesiączkowego. Byłam przekonana, ze to skurcze przepowiadajace
zaczynają mi dokuczać...bo tych było u mnie...niewiele...raz czy dwa...a ponieważ nie
mialam doświadczenia "porodowego" to do głowy mi nie przyszło, że to JUŻ!!!. Ból
nie przechodził, przypomniałam sobie o relacji naszej Liliann...przeciez Ona też pisała o
podobnym bolu. Wstałam z łózka, poszlam do łazienki na siusiu...no i na papierze
toaletowym zobaczyłam czerwone nitki krwi i fragmenty czopa śluzowego. Myślę sobie, że
to przecize za wcześnie, Łucja ma termin na 27 a dzisiaj jest 23...postanowilam liczyć minuty
między skurczami. Najpierw regularnie co 10 minut, potem co 8....co 6....nie ma co czekać.
Budzę Rafała. Sprawdza czy wszystko mam w torbie. Biorę kąpiel, ubieram się, Rafi chce
dzwonić po mojego tatę, ale mu nie pozwalam. Dzwonimy po taksówkę. Schodzimy przed
blok, w czasie schodzenia ze schodów łapie mnie następny skurcz...wrrrr..oj
booooli...Taksówkarz jak zobaczył babę z brzuchem i usłyszał gdzie
jedziemy...ździebko się rozkojarzył...jest 1.30...pewnie go obudziliśmy hehe. W aucie znowu
łapie skurcz...zaczynam sie denerwować, ze to wszystko za szybko idzie, przecież dziewczyny z
forum pisały o kilkugodzinnych skurczach...a u mnie to tak szybko postępuje

? Wchodzimy
do szpitala, babka z dyzurki jak mnie widzi mówi, żeby nie iść schodami tylko wjechać
windą. Tak robimy, ponieważ nie czuję sie na siłach dreptać na 2 piętro. Na oddziale
ginekologiczno - położniczym cisza....przygaszone swiatło, widzę dzwonek z napisem
"dyżurna położna - proszę dzwonić...no to myk...słyszymy cichy dźwięk
dzwonka..po chwili zza drzwi głos " a kto to mnie budzi w środku nocy?". Wychodzi znajoma
pani od KTG i pyta co się dzieje (hehe....), mówię ze mam skurcze co 6 minut, a ona, ze to
się zobaczy i sprawdzi i ze pewnie jestem juz spanikowana i wydaje mi sie że mam skurcze i ze
mnie boli, prosi zebym połozyła się na leżance i bada mnie...i zaraz potem mówi do
salowej żeby przyniosła szpitalną koszulę. Pytam czy jest rozwarcie "tak, na 5 cm" słyszę.
Przebieram się, idę do następnego pomieszczenie, gdzie mnie golą i zaraz potem aplikują
lewatywę. Z relacji Liliann wiem, ze mam to trzymać jak najdłużej. Wytrzymuję może
10 min., przy kolejnym skurczu puszczam...potem jeszcze kilka razy. Skurcze stają się coraz
bardziej bolesne, żołądek przewraca mi sie do góry nogami...zwracam. Potem krótki
prysznic i proszą mnie na porodówkę. Położna podłącza ktg i pyta do ktorego gina
chodziłam. Odpowiadam, znów sprawdza rozwarcie, jest 7 cm i 3 rano. Mówi do Rafała, żeby dzwonił do gina. Rafał wychodzi i wraca po chwili. Słyszę, ze dzwoni telefon stacjonarny, połozna mówi "dobra Zbyszek, dam znać". Zbyszek to mój gin. Położna znów podchodzi do mnie i chyba robi coś z szyjką macicy, czym sprawia mi ogromny ból, zaraz potem czuję wilgoć pod poopą...mhm....pęcherz pooooszedł. Położna mówi do Rafała, niech pan dzwoni po gina i powie, ze już. Pytam o kolor wód, są zielonkawe....
Za jakiś czas pojawia się mój gin, wita się ze wszystkimi, widzę, że jest zaspany. Żartuje, że pospieszyłam sie jakies 12 godzin, bo bylismy umówieni na 16 w szpitalu. Prosi salową o herbatę. Ja zaczynam odczuwać zmianę bolu, czuję się tak jakbym miała zrobić kupę. Mówię o tym głośno. Do łożka , na ktorym leżę podchodzą wszyscy, Rafał stoi za moją głową. Jego zadaniem jest podtrzymywanie mojej głowy i pilnowanie oddychania podczas skurczów partych. Zakładają mi wenflon, pytam po co, "profilaktycznie" słyszę odpowiedź. Zdejmują mi też pas od ktg. Gin staje wiadomo gdzie i włącza lampę, ktora ślicznie oświetla "cytrynę", położna po prawej stronie, salowa po lewej, zakładają sobie moje stopy na biodra i przy następnym skurczu partym przemy, potem jeszcze jeden skurcz i jeszcze jeden...nadymam się jak balon...i Łucja wychlupuje na świat. Słyszę, jak gin mówi, ze super szybko poszło a zaraz potem płacz małej. Położna niesie Łucję do salki, gdzie czeka pediatra, Rafi idzie razem z naszą córcią. Cały czas słyszę jak płacze. Teraz czekam na urodzenie łożyska, to już nie boli, gin naciska mi na brzuch i czuję ze łożysko jest na zewnątrz. Położna z ginem patrzą mi w krocze i coś mówią, że trafiła się 3 lub 4. Słyszę charakterystyczny dźwięk używanego cyferblatu telefonu stacjonarnego i zaraz potem pytanie gina "czy w szpitalu jest chirurg?". Proszę ich o wyjaśnienie co się stało, mówią, że poszło mi jelito i paskudnie popękałam. Pytam dlaczego nie połozyli mi córki na brzuchu, mówią ze bardzo krwawię i ze szukają doświadczonego chirurga, bo takie pęknięcia zdarzają raz na 10 lat i trzeba mnie umiejętnie pozszywać. Nie czuję bólu, przychodzi gin z salki obok, wszyscy patrzą w moją "cytrynę", zaczynam sie denerwować. Po jakimś czasie pojawia sie anestezjolog i zaraz potem chirurg, wpychają mi tam palce, zaczynam odczuwać ból. Mówią do siebie hasłami, anestezjolog podaje mi narkozę...odpływam...co jakis czas dochodzą do mnie strzępki słów..jakby z magnetofonu z wyczerpującymi się bateriami..jakieś plamy kolorów. Budzę się, jest juz widno, za oknem na gałązce klonu siedzi gołąb i patrzy...heh, przychodzi rafał, mówi, ze córcia zdrowa i pokazuje mi jej zdjecie w telefonie....caaały tata. Mówi też, ze mała jest już na sali, że już z nią pogadał i ze nie moze byc dalej na sali porodowej i czeka na mnie na oddziale położniczym. Przychodzi mój gin i objaśnia co się właściwie wydarzyło. Poród był bardzo szybki i lekki, niestety wynikiem tego jest pękniecie fragmentu jelita, duże i poważne i w związku z tym uprzedza mnie, ze nic nie mogę jesc, mogę jedynie pic niegazowaną wodę. Mówie tez, ze córcia zdrowa i sliczna i ze co prawda on z takim przypadkiem pęknięcia spotkał sie w swojej karierze zawodowej 14 lat temu to mimo to mam sie nie przejmować, bo osobiście dopilnuje zeby wszystko dobrze się skonczyło. Zaraz potem poszedł do dietetyka konsultować dietę dla mnie. Potem przewożą mnie na oddział położniczy, w koncu widzę moja córcię, przytulam ją i czuję...że jestem mamą. Rafał trzyma mnie za rekę, od teraz jesteśmy już RODZINĄ!!!!!!!!!!!