Przychodzę się pożalić. Biorę antybiotyk na kaszel, bo miałam już szmery w oskrzelach, właściwie już go kończę. Kaszlu już prawie nie ma, ale w piątek miałam taki napad, że zwymiotowałam. A że akurat leżałam, to coś mi się uszkodziło z lewej strony, z boku, poniżej biustu. Myślałam, że to przepona, już mnie tak wcześniej bolało jak miałam częste wymioty. W piątek bolało, ale było znośne. W sobotę wstałam i cieszyłam się, że nie jest gorzej. Natomiast wczoraj już w nocy zaczęło mnie boleć masakrycznie, rano wstałam i była rzeźnia, ból przy każdym oddechu, o kaszlnięciu nie ma mowy, wzięłam paracetamol,ale po półtora h czułam może 10% ulgi. Pojechaliśmy do punktu świątecznej opieki, pani doktor mnie osłuchała, zbadała,powiedziała, że to nie przepona, ale coś tam mi się widocznie nadwyrężyło, nic groźnego, ale bolesnego. Oczywiście tylko paracetamol 3 x dziennie, a ja nie daję już rady. Wczorajszy dzień spędziłam siedząc nieruchomo i płacząc przy próbie odkaszlnięcia, nie mówiąc już o ruszaniu się. Jednocześnie płakać też nie mogę, bo wtedy też boli, czy jak oddycham, nawet jak mi się odbije. Noc straszna, ani na jednym boku, ani na drugim, bo i tak ciągnęło i bolało, od 2 do 5 nie spałam w ogóle.
Tak się zastanawiam, czy naprawdę nic innego nie można w ciąży, nie wiem czy jest sens isc znowu do lekarza, ale normalnie wyję z bólu.