Pojechaliśmy, wszystko ok.
Już na wstępie położna powiedziała, że żeby mnie zbadać, muszą mnie przyjąć na oddział, bo takie mają procedury. Lekarz zbadał mnie, okazało się, że mam 1cm rozwarcia, jeszcze we wtorek nic nie miałam. Zrobił usg, wszystko ok, przewidywana waga małego to aż 3750, strasznie dużo mi się wydaje, a położna do mnie, że to normalna waga.
No i miałam po raz pierwszy ktg - koszmar, 50min w niewygodnej pozycji. Z dzieckiem wszystko ok, za to wykazało skurcze, których ja w ogóle nie czuję... Lekarz powiedział, że to świadczy o tym, że w każdej chwili się może zacząć, ale też może to być dopiero za kilka dni. A to kłucie, które czuję z lewej strony to po prostu taki urok końcówki ciąży, że może tak być. Dostałam jakiś zastrzyk rozkurczowy.
Wypisałam się na żądanie, była już 1 w nocy, nie widziałam sensu zostawania na patologii, skoro nie odczuwałam skurczy i poza tym się nic nie działo, w końcu w każdej chwili mogę tam pojechać. I dobrze, przynajmniej wyspałam się we własnym łóżku, a rano i tak by mnie wypisali.
Dziś chwilami też mnie kłuje, ale jak siedzę i leżę to wcale, staram się więc odpoczywać. I zbierać siły
