No ja dziś miałam apogeum... Zaczęło się od tego, że mieliśmy pojechać po T. do pracy autem. Zazwyczaj nie ma z tym problemu, ale ostatnio wszystko jest 'zaraz' (jak sam mówi), jak to dziecko, nie ma poczucia czasu i ciężko mu się zebrać na już. Jak zwykle wiedział, że niedługo będziemy jechać, przyszedł czas i mówię, jedziemy, idziemy się ubierać. On nie, bo się bawi autkami. 30 min go przekonywałam, tłumaczyłam, ze po tatę, że nie ma czym wrócić, że już trzeba, nawet udałam, że sama idę, i w końcu zaczęłam go ciągnąć, próbując na siłę ubrać buta... Ale gdzie tam, uciekał na czworaka. Skończyło się na tym, że nadeszła godzina, gdy mąż kończy pracę, zadzwoniłam do niego, że no nie wyciągnę go za fraki przecież... Męża na szczęście mógł podwieźć kolega. Powiedziałam do Adriana, że w takim razie nie jedziemy i sie rozebrałam, bo już byłam ubrana cała nawet... Wtedy zaczął się szał, ryk, płacz i rzucanie zabawkami, dwie rozwalił o drzwi, to mu je zabrałam i schowałam. To płacz, że mam oddać. Nie pomogło tłumaczenie, był szał. Myslę, przeczekam. Usiadłam, a on stał przy mnie i wył, zobaczył, że nie reaguję, to zrzucił z półki ramkę na zdjęcie, pękła szybka... Wkurzyłam się, ale nie krzyczałam, pokazałam mu co zrobił, wytłumaczyłam. Poszłam po zmiotkę, on za mną, ja ze zmiotką do ramki, a on w tym czasie wywrócił kosz ze śmieciami na podłogę w kuchni! Tu niestety krzyknęłam i siłą wyprowadziłam go do jego pokoju, zazwyczaj to działało, ale teraz nie. Gdy ja zbierałam śmieci, on wywrócił na ziemię mały stolik z laptopem. Puściły mi nerwy i pomyślałam, że to jest chyba ten moment, gdy pierwszy raz dostanie w dupę... Zachciało mi się płakać, poszłam zamknąć się w łazience i się poryczałam. Adi w tym czasie stał pod drzwiami i płakał mama otwórz... Po kilku minutach otworzyłam, a on "bo ja chciałem cię przeprosić" i pakuje mi się na kolana... Poprzytulaliśmy się, uspokajał się, po chwili patrzę, a on zasnał... Taki był wyczerpany. Wrócił mąż, zastał pobojowisko i powiedział, że powinnam dać mu porządnie klapsa, bo tak to pozwalam mu rządzic...
Z racji ciąży nie mogę się teraz z nim szarpać, żeby zaprowadzać go za karę do pokoju itp, nie chcę go też przytrzymywać, żeby przypadkiem mi nie dał z łokcia, a jednocześnie nie mam pomysłu, jak sobie radzić w takich sytuacjach. Czy tylko klaps jest wyjściem? Później jak wstał było już ok, ale do końca dnia miał zakaz wszystkiego, nie oddałam mu tez autek, którymi rzucał. Superniania by się przydała

Jeszcze dodam, że zazwyczaj jest grzecznym dzieckiem i przeważnie udawało nam się zażegnywać bądź ignorować takie napady, nie zdarzają one sie też często... Ale czy jest rada na ten upór?