No więc - od zawsze, ku mojemu wpierw zdumieniu ale potem się z tym pogodziłam, W. świadkiem miał być jego najlepszy przyjaciel T. z rodzinnych stron (i odwrotnie, gdyby on się kiedyś żenił).
Tak więc gdy nasz ślub się szykował, poprosiliśmy tego przyjaciela na świadka.
Mi trochę szkoda było, że nie W. brat, u którego W. był świadkiem rok temu - ale co obietnica to obietnica

...niestety, ok. tygodnia przed ślubem W. tak ot napisał do T. co słychać... a okazało się że on właśnie wyszedł ze szpitala i jest bardzo słaby i nie wie czy przyjedzie choć bardzo chce.

Ja się zdenerwowałam bo przydałoby się o czymś takim poinformować samemu - w końcu protokół się spisuje i mógłby być problem!
...no i tak do samego końca było - albo będzie albo nie będzie. Powiedzieliśmy o tym księdzu ale wyraził zrozumienie i powiedział żeby dac znać jak będziemy wiedzieć. W końcu w piątek T. wsiadł w samochód ze znajomymi i mówi że będzie (mieli do przejechania 10 godzin bo T. i W. pochodzą aż z lubelskiego)...
...a rano w sobotę ślubną siedzę u fryzjera, dzwoni mój PM i mówi że T. jednak nie będzie świadkował - jedzie i będzie na ślubie, ale nie czuje się na siłach... ech.. nie ma to jak stresujący news tak w dzień ślubu

...no więc szybki telefon do brata W., a potem do księdza - no i się udało

jeszcze tylko przestawienie wizytówek przy stołach... ufff... całe szczęście wszystko dobrze się skończyło!
I w efekcie świadkowało nam rodzeństwo i było bardzo miło - brat W. naprawdę się sprawdził, nie mówiąc o mojej kochanej Oleńce
