Dzięki dziewczyny

Powiem Wam że jak tak spoglądam z perspektywy czasu, to wszystko co nas otacza jest takie ulotne. Każda chwila przepada bezpowrotnie i tak jak nie da się zrobić wielu rzeczy na zapas, tak też nie dobre jest odkładanie pewnych spraw na później. Bo tego później może po prostu nie być. Dziś jesteśmy, a jutro? kto to wie.
Ja na codzień obcuję z ludźmi chorymi na raka, niektórzy prawie umierają na moich oczach, inni chorują latami i zmagają się z chorobą, ze swoimi słabościami, z uprzedzeniami otoczenia... spotykam osoby młode, nawet młodsze ode mnie i tak strasznie jest mi żal, że spotkał ich taki okrutny los. W odniesieniu do ich choroby i tego jak wygląda ich życie, myślę że strata mojego wyczekanego, ukochanego dziecka, jest niewielka. Wiem że każdy musi przeżyć swoją żałobę inaczej, ja jednak od momentu pogodzenia się z faktem że moje dziecko umrze lada dzień, nie uroniłam ani jednej łzy. Próbowałam odnaleźć się w tej sytuacji, ale wiedziałam że nie mogę być samolubna, że nie mogę teraz zachowywać się tak, że oczekuję, że każdy przy mnie przystanie, będzie cierpiał razem ze mną, a tak naprawdę będzie mu bardzo niezręcznie, bo wiadomo że nikt nie wie co powiedzieć i jak się zachować.
Podobnie postąpiłam z mężem. Jemu też było bardzo ciężko. Ale wiem, że jeśli ja rozpamiętywałabym to wszystko tak mocno, jeśli wpadłabym w depresję, a on bałby się iść do pracy, bo zostanę sama w domu i może sobie coś zrobię, to nie wybaczyłabym sobie tego nigdy. Cierpiałby jeszcze bardziej a powrót do normalnego życia jeszcze oddaliłby się w czasie. Wtedy dopiero moglibyśmy się od siebie odsunąć.
A teraz jest dobrze. Wiemy co się stało. Chcemy porobić badania. Idziemy przez to wszystko razem. Moja mama powiedziała mi, że w pewnym sensie mi zazdrości, bo gdyby ona miała taką sytuację to pewnie zostałaby sama z problemem a jej mąż, czyli mój ojciec uciekłby od tego wszystkiego. Bolesne ale prawdziwe.
Monia jak dobrze Cię widzieć! Jak urwis Filipek?