To się tylko tak mówi, ze blisko
Pamiętam jak mieszkalam na Gumieńcach, a mój Kodzio na Pogodnie..
Miałam 25 minutek drogi.. wsiadałam sobie w 60 jechałam 4 przystanki, kawałeczek na piechotkę i bylam... a w weekendy gdy 60 nie jeżdzila to 8 i 67.. góra 30 minutek..
Poza tym jego domek, byl po drodze z uczelni, więc wpadałam często, a i on często zaglądał..
Gdy jednak w zeszłym roku w sierpniu wyprowadził się na Żelechowo w okolice Hożej, to masakra..
12 kilometrów, telepanie się 60 a potem 107 czy 101.. a weekendy juz w ogóle bo 8, 67 i kolejna przesiadka na Sczanieckiej.. no i w przeciwnym kierunku od uczelni a nie po drodze do domu.
to było ciężkie do przetrwania.. tyle czasu dojazdy itp.. Więc wówczas to Konradek do mnie częściej zaglądał (zmotoryzowany, tylko to PALIWO DROGIE).
Dlatego przed ślubem po sesji w czerwcu czy w lipcu przeniosłam się do niego..
Oczywiście przyzyczaic się trzeba było do nowego metrazu, zresztą o wieeeeele mniejszego od dotychczasowego, do mieszkania w kamienicy, ze mi sąsiedzi nad głową biegają, do wspólnego strychu, obskurnej piwnicy itp
No i obiadków nie ma ugotowanych, rachunków nie ma opłaconych... Teraz to wszystko na naszych głowach
i do tego mąż bałaganiarz.. łatwo nie jest
