Usg...hmm...ja miałam robione na każdej wizycie....może nie tyle to było podglądanie Łucji, co sprawdzanie stopnia dojrzałości łozyska, wagi dziecka, tętna, na samym początku nawet częściej - gin sprawdzał tego nieszczęsnego krwiaka, w szpitalu robili praktycznie codziennie...posiew miałam robiony - a i owszem, pod koniec miałam w moczu 'liczne bakterie", więc stan zapalny był, ale sam posiew wyszedł prawidłowy. Przyznam się bez bicia, że przy wyborze gina brałam pod uwagę fakt posiadania przez niego usg....Wogóle dużo badań mi zlecał, straszył gestozą i może i dobrze, bo dietkę trzymałam ostro. Wogóle czuję się absolutnie dopieszczona przez mojego gina, choć wiem jak to teraz brzmi.....

, nawet po porodzie czułam jego opiekę, wtedy, gdy wyszły problemy z wątrobą...przychodził na chirurgię, jak tam leżałam, uczestniczył w usg jamy brzusznej, no wogóle...jakiś dziwny...nie??? A zaznaczam, że w kieszeni u mnie nie siedział ani tyci tyci. A jak urodziła moja siostra to nawet zadzwonił , złożył gratulacje i spytał, czy jestem zadowolona i dam sobie łeb uciąć, że musiał rozmawiać z połozną, która przyjmowała jej poród....bo ja miałam cudowna, ale połozna Gosi to było mistrzostwo świata....