Przełomowa trzecia randka
To była słoneczny czerwcowy dzień. Umówieni byliśmy w Mysłowich. Pojechałam autem, chociaż jako niedoświadczony wtedy kierowca, było to dla mnie stresujące, zwłaszcza, że po drodze zgasł mi samochód na głównym jaworznickim skrzyżowaniu. Szczęśliwie dojechałam na miejsce. Radek już czekał. Od razu z punktu zaproponował wypad na dni Sosnowca. Ja miałam tam jechać? Do miasta, którego w ogóle nie znałam? Autem wyżebranym podstępem od taty? Dobra, nie ma sprawy.
Ruszyliśmy z parkingu. Auto zgasło po raz drugi. Z moich ust wydobyło się niecenzuralne słowo. Ale pech, że tez musiał je słyszeć. Udało się bez problemu dojechać na miejsce. Elegancko zaparkowałam, ale tak przekręciłam kierownicę, że ją zablokowałam. Kolejne niecenzuralne słowo. Starałam sobie przypomnieć, jak ją z powrotem odblokować. Nie wychodziło. Szkoda było marnować tak piękny dzień, więc ruszyliśy w stronę centrum. W międzyczasie przedzwoniłam do kilku znajomych w celu uzyskania instrukcji odblokowania kierownicy.
R. zabrał mnie na lody w waflu. Były pyszne. Ponieważ koncerty odbywały się kawałek od miejsca naszego parkingu, postanowiliśmy przejść się tam spacerkiem. Nie wiem, czy szliśmy 10 czy 20 minut, ale dopiero po jakimś czasie Radek zauważył, że mam coś przyczepione do policzka. Strzepnęłam. Był to kawałek wafla. Nie mogłam w to uwierzyć, że przez pół miasta szłam z kawałkiem wafla na policzku.
Szybko znaleźliśmy wolną ławkę. I kiedy tak siedzieliśmy żartując sobie na najróżniejsze tematy, coś przeleciało mi przed oczyma. Szybko zerknęłam na moje spodnie. Czy ktoś mi powie, dlaczego ptaki potrafią latać? I dlaczego wydalają niezbędne z organizmu metabolity gdzie popadnie? Właśnie jedna taka fruwająca cholera narobiła na moje jasne spodnie. Było to wielkości orzeszka. Ze też to ptaszysko musiało jeść posiłek przed chwilą. Zerknęłam w strone Radka z nadzieją, że umknęlo to jego uwadze. I kiedy już pomyślałam, że tak, on z wrodzonym sobie wdziękiem i uśmiechem nie omieszkał zauważyć: O. Kupa. Potem chodziłam po Sosnowcu z tą kupą na spodniach.
Żeby tego pecha nie było mało, kiedy wróciliśmy do auta, z racji, że podczas jazdy noszę okulary, chciałam je wyciągną z z etiu. Okazało się, że odkręciła się śrubka i szkło wypadło z oprawek. Oj, jak dobrze, że R. jest jak pomysłowy Dobromir. Skonstruował mi śrubke zastepczą. Zwyczajnie związał oprawkę kawałkiem siana, jakie znalazł na parkingu. I tym sposobem wróciłam do chrzanowa z kupą na spodniach i trawskiem na okularach.
I właśnie to wszystkie pechowe sytuacje, które mnie tego dna spotkały, pokazując, że jestem po prostu zwyczajnym człowiekem, spowodowały, że zaczęliśmy się do siebie zbliżać.