Mi się wydaje, że twój kolega nastawiony był na zupełnie inne rozrywki i dlatego ma taki odbiór panujących tam warunków.

Może opiszę jak to wygląda z mojej strony.
Jak już pisałam, pierwszy raz do Egiptu wyjechaliśmy 5 stycznia. W szczytowym okresie jesienno-zimowej depresji, okropnym zimnie i nieustającym deszczu. Na miejscu zastaliśmy piękne słonce i temperaturę 22-24 stopnie. Jak dla mnie ideał. Od razu mogłam wskoczyć w moje ulubione japonki i strój kąpielowy i trafić na leżaczek z ulubioną książką żeby
chłonąć słońce. Owszem były dni gdy wiał dość mocno zimny wiatr, ale wtdy rozwiązywaliśmy problem obstawiając się dookoła materacami z sąsiednich leżaków i tworząc coś na kształt parawanu. Jednakże na ogół był on zbędny, bo wiatr ten był zbawieniem, bo inaczej było za gorąco żeby się opalać. spędziliśmy w Egipcie dwa tygodnie i wróciliśmy na maksa opaleni. I nie jest tak, że leżeliśmy plackiem całe dnie, bo i nurkowaliśmy i snurkowaliśmy i byliśmy na quadach i zwiedzaliśmy, a jak już leżeliśmy na słońcu to na ogół nie dłużej niż 4 godz., bo po pierwsze jesteśmy śpiochami i wychodziliśmy z hotelu nie wcześniej niż o 11, a po drugie słonce szybko zachodzi i koło 16:00 trzeba się było zwijać z plaży. Wieczory rzeczywiście są chłodne i bez długich spodni i bluzy ani rusz.
Dla mnie okres zimowy jest najlepszy na wyjazd do Egiptu. Idealne miejsce na naładowanie baterii na pozostałe tygodnie brakujące do wiosny.

Drugi raz byliśmy tam na przełomie lutego i marca. Było już trochę cieplej a zimne wiatry już prawie nie występowały.