Abstrahując od słoi

Chciałabym się jeszcze czymś podzielić. Przemyśleniami właściwie.
Pierwszy raz z rakiem spotkałam się tu na forum kiedy zachorowała Maja. Mimo, że jej nie znam bardzo mnie poruszyło to, że piękna, młoda, żyjąca zdrowo dziewczyna zachorowała na takie świństwo. Były dni, że nie mogłam przestać o niej myśleć, również pod kątem tego, że nigdy nie wiadomo, kiedy mnie może spotkać to samo.
Kilka dni temu dowiedziałam się, że na raka węzłów chłonnych choruje mój kolega. Facet silny, wielki. Jeszcze rok temu ukończył RunMagedon, startował w Triatlonach. Oprócz tego jego firma specjalizuje sie w robieniu protez. Kuba, to bardzo dobry facet. Jego firma pomogła już wielu ludziom, w tym dzieciakom fundując w całości lub w częsci protezy rąk czy nóg. Nigdy obojętnie nie przechodził wobec krzywdy innych.
A teraz....teraz sam walczy.
I znowu nie przesytaje o tym myśleć, a zaczynam wyciagać wnioski, że może faktycznie te syfiaste życie nas zabija. Te żarcie, zanieczyszczone powietrze, lekarstwa itp.
A rak jest co raz bliżej mnie, dwie ulice dalej. Już nie w Szcecinie, ale obok.