Ech, szlag by trafił.
Sukienka z kolekcji margarett, niedawno wyjątkowa i piękna - raptem przestała mi się podobać.
Od rana oglądam suknie. Kolekcje 2007, te starsze.
I co? I nic.
Żadna mi sie nie podoba. Żadna na tyle, żeby na dłużej zatrzymać na niej wzrok.
Nawet wymysliłam swój własny podział tych sukien: 'brzydkie' i 'na jedno kopyto'.
Jestem wściekła na siebie.
Jeśli jakaś jest już - ciut lepsza od innej - to na 100% jestem pewna, że to przez modelkę.
A ja? Jakiś parszywy kaszolt jestem.
Na mnie nawet najdroższy dementrios będzie wyglądał jak parciany worek.
Jak oglądam relacje dziewczyn ze ślubu to wyc mi się chce. Wszystkie piękne, szczęśliwe i cholernie zgrabne.
A nawet jak mają więcej ciałka, to potrafią to zatuszować.
Idę sobie sadełko odrąbać chyba.
Boże, ale sobie ulżyłam.
Tylko, żebym klawiatury łzami nie zalała..
A jak już sie pieprzy, to wszystko na raz.
Wczoraj zmarła Babcia M.
Nie zdążyłam Jej nawet poznać.
Kurde. Ja *pii*.