Witam Was dziewczyny

Przeczytałam ten wątek i szczęście w wielu nieszczęściach ucieszyłam się, że nie jestem sama w tym moim piekiełku pt. teściowa. Ale co by było mało, do teściowej w moim przypadku dołączył brat mojego męża. Chciałabym to wszystko opisać w telegraficznym skrócie ale nie wiem, czy mi się uda, bo na samą myśl o nich aż się trząść zaczynam. Główną przyczyną mojej małej wojny z teściową jest to, że jestem tą, która odebrała jej najstarszego ukochanego syna. Po porzuceniu ich przez ojca mój mąż został dosłownie głową rodziny. Na jego głowie było załatwianie wszystkich spraw aż do tego stopnia, że został przez to wyrzucony z pracy. A dlaczego dokładnie? Spóźniał się do pracy, bo musiał odwieźć młodszą siostrę do szkoły - "dzisiaj tak pada/ taki mróz/ śnieg/ upał/ wiatr a P. jest taka mała (miała już ok. 13 lat i do szkoły na piechotę 15min.), że aż żal jej żeby szła pieszo. W czasie pracy przyjeżdżał do domu żeby zawieźć mamę do: lekarza, weterynarza, zusu, skarbówki, banku, centrum, sklepu bo są wyprzedaże itd. itp. I nie mówię tu o sytuacjach mających miejsce raz w miesiącu bądź rzadziej. To wszystko zdarzało się tydzień w tydzień do tego stopnia, ze szefowa wyśledziła mojego T. co robi w godzinach pracy i wyleciał z firmy. Ja sama na to wszystko przymykałam jeszcze oko, bo nie chciałam robić niepotrzebnego problemu. Żal mi było, kiedy widziałam, jak dosłownie jest przez nich wykorzystywany. Brat - zaledwie o rok młodszy - nigdy palcem w domu nie kiwnął. Wszelkie remonty i naprawy były na głowie mojego T. Nawet z bratem mieli "wspólny samochód" z tym, ze brat cały czas nim jeździł dopóki się nie popsuł a wtedy auto potrafiło stać na parkingu nawet kilka tygodni dopóki T. go nie naprawił - i to jeszcze za własne pieniądze. Wieczorem nigdzie samochodem pojechać nie mogliśmy, bo dziewczyna jego brata mieszkała dalej niż ja więc to jemu samochód był bardziej potrzebny. No ale w końcu samochód był w takim stanie, że trzeba było się go pozbyć no i tu powstał problem. Mama i brat namawiali T. żeby kolejny samochód też wspólnie kupili, z tym, że brat nie miał pracy i pieniędzy więc w nie wiadomo jakim czasie zwróciłby mu część pieniędzy. T. doradzał się, jak to zrobić i spokojnie i logicznie wytłumaczyłam mu dlaczego nie jest to dobry pomysł. No i od tego czasu stałam się tą najgorszą. Od jego mamy i brata usłyszałam na początek, że przerobiłam T. pod siebie, że odsunęłam go od rodziny, że dopóki mnie nie poznał bym takim kochanym dzieckiem. Jego brat powiedział mi, że od początku mnie nie lubił a na domiar wszystkiego mama T. powiedziała, że jest za młody na stały związek (miał wtedy ok 24 lat) i takich jak ja to jest wiele i że powinien się jeszcze wyszaleć. Od tego czasu było już tylko coraz gorzej. Coraz rzadziej przyjeżdżałam do T., bo prawie każda moja wizyta kończyła się kłótnią T. z mamą i wyzwiskami pod moim adresem. I nie mówię tu o słowach typu "Ty niewychowana dziewucho" ale o prawdziwym rynsztokowym słownictwie. Nie pamiętam ile razy specjalnie wracałam do domu o takiej godzinie, kiedy wiedziałam, ze moi rodzice już śpią żeby nie widzieli mnie zapłakanej. Doszło w końcu do tego, że wyrzuciła mnie z domu i wtedy przez bardzo długi czas już tam nie zawitałam. Wtedy T pamiętam strasznie się z nią pokłócił, stanął w mojej obronie. Ale to na nic. Nie chciałam się nic odzywać, nie chciałam, żeby przeze mnie T. stracił kontakt z rodziną tym bardziej, że mama sama ich wychowywała. Cały czas tłumaczyłam sobie, że może jak już się pobierzemy to w końcu do niej dotrze, że T. jest ze mną szczęśliwy i że naprawdę się kochamy. Dwa lata przed ślubem postanowiliśmy wyjechać do Anglii, żeby zarobić na wspólny start i nie być już na garnuszku u rodziców. Nawet gdybym chciała to opisać, to nawet nie wiem jak, bo to, co wyprawiała jego mama, żeby nie dopuścić do tego wyjazdu przekraczało wszelkie pojęcie. Doszło nawet do sytuacji, ze zwołała zebranie całej rodziny - dosłownie całej: babcia, ciotki i wujkowie żeby wybić mu ten pomysł z głowy, bo, jak stwierdziła, porzuci swoją rodzinę i pojedzie nie wiadomo gdzie na zmarnowanie a w Polsce zostawi matkę, która go tyle lat sama wychowywała, siostrę, która nie ma ojca i brata (młodszy tylko o rok), któremu też jakoś trzeba pomóc. Mimo wszystko wyjechaliśmy i spokój mieliśmy na niecały rok dopóki T. nie załatwił w UK w firmie, gdzie pracowaliśmy pracy dla swojego brata. Żal mi go, bo ja nie wiem co bym zrobiła, gdyby moja siostra tak się zachowała ale doszło do takiej sytuacji, że przez jego brata oboje byśmy stracili pracę. Dowiedzieliśmy się potem, że obgadywał nas - a przede wszystkim mnie do szefa. A że szef obrał go sobie za ulubieńca i lubił się wtrącać w życie prywatne pracowników więc skończyło się jak skończyło. Raz T. nawet jak wszedł na magazyn usłyszał jak jego brat do wszystkich facetów na hali mówił, ze jestem zazdrosną francą i rozbijam ich rodzinę, bo odciągam T. od nich ... Wtedy chyba T. przejrzał na oczy i na kilka miesięcy zerwał z bratem kontakt. Znaleźliśmy jakiś czas potem stałą pracę i wtedy na nowo się zaczęło. Brat sobie o nim przypomniał, bo jemu i jego dziewczynie umowa się kończyła więc uderzył w prośbę do T. Jako wsparcie przybyła ich mama, która akurat na wakacje przyjechała do UK. Na szczęście T. na tyle zmądrzał po ostatniej sytuacji, ze tym razem odmówił. I co? I na to ja usłyszałam od nich, m.in. że to wszystko moja wina, bo jestem ostatnią s..ą i dz...ą, że jestem jak żmija... Wtedy naprawdę się załamałam. To już było dla mnie za wiele. Zbyt długo to wszystko w sobie dusiłam. Długi czas nie potrafiłam dojść do siebie. Było mi bardzo ciężko. T. też to wszystko bardzo przeżywał. Oboje nie potrafiliśmy zrozumieć, dlaczego jego rodzina jest taka wobec nas i co ja takiego im zrobiłam, ze mnie tak traktują. Tłumaczę to sobie teraz na wiele sposobów ale nadal w głowie nie może mi się pomieścić, jak tak można postępować. Promykiem, który rozjaśnił wszystko okazała się ciąża, nieplanowana ale długo wyczekiwana. Od dawna już chcieliśmy mieć dziecko ale zawsze się to odwlekało. Kiedy dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć synka T. mama stwierdziła, że szkoda, że nie dziewczynkę, bo córki są zawsze bardziej za ojcami. T. brat jakby z ciężkim sercem mu pogratulował, do mnie nawet słowem się nie odezwał. Naszym "gwoździem do trumny" stało się to, że oboje stwierdziliśmy, że brat T. nie będzie ojcem chrzestnym naszego malucha. Jestem wdzięczna T., że w ten sposób chciał pokazać swojej mamie i bratu, że teraz dla niego liczy się nasza nowa rodzina i że jest w tym wszystkim ze mną. Problem z tym, że chrzest połączyliśmy razem z naszym ślubem i jego rodzina zafundowała nam takie wspomnienia z tego dnia, że gdyby nie piękna płyta z tego dnia to w pamięci pozostałoby nam wszystko to, co zrobili i powiedzieli w tym dniu. A między innymi to, że nas okradli wynosząc w kilku torbach jedzenie i alkohol, które zostały po weselu na stołach a kiedy moi rodzice chcieli ich zatrzymać rozpętała się prawdziwa awantura. Przy wszystkich gościach usłyszałam, jak T. mama wykrzyczała do moich rodziców, ze jestem s..ą, która rozbiła ich rodzinę... Na domiar wszystkiego z racji tego, że czekaliśmy na paszport maluszka T. wracał do UK sam na 2 mce. A jego mama kiedy o tym usłyszała chciała razem z córką jechać do nas na wakacje - oczywiście pod moja nieobecność, bo ja musiałam zostać w PL i czekać na paszport malucha. Wtedy coś jakby we mnie pękło. Kiedy przypomniałam sobie te wszystkie wyzwiska, kłótnie, wyrzucanie z domu a co najgorsze, to, jakie nam wesele zgotowała aż się we mnie zagotowało. Jakim prawem chciała w moim mieszkaniu zamieszkać na 2 mce? Wtedy to już byłam naprawdę wredna i powiedziała T., ze jak tylko na to się zgodzi, to mnie tak poniży, ze mnie i synka naszego będzie tylko widział na odwiedzinach w PL bo do UK już nie wrócimy.Nie wiem czy dobrze zrobiłam ale od tamtego momentu postanowiłam sobie, ze nie będę wiecznie ustępować, nie pozwolę się więcej poniżać, bo na to nie zasługuję i że nie pozwolę jego mamie włazić z butami w nasze życie. Bo jakby tego było mało, pomimo tych wszystkich sytuacji zawsze, kiedy tylko było jej czegoś potrzeba dzwoniła do T. żeby jej coś załatwił albo w czymś pomógł. Zawsze wszystkie jej problemy były na głowie T. a on nie potrafił jej nigdy odmówić i żył życiem dwóch rodzin - naszej i jego mamy. I tak niestety jest do dzisiaj. Pomimo tego wszystkiego, co się do tej pory stało, pomimo tego, ze już nie raz mówił, ze ma dosyć tej całej sytuacji i tego, ze ze wszystkim przychodzą do niego to i tak nie potrafi im odmówić i kategorycznie powiedzieć, nie. A jeśli nawet czasem tak zrobi, to oni i tak nie dają za wygraną i męczą go tak długo aż w końcu ustąpi. Ja postanowiłam sobie, że jednak nie ustąpię tym bardziej, że teraz znów muszę dbać o siebie, bo nasza rodzina wkrótce znów się powiększy. Obawiam się tylko cały czas tego, co będzie po porodzie. A to dlatego, ze przez te wszystkie przeżycia zafundowane przez T. rodzinę po pierwszej ciąży miałam depresję poporodową i leczyła się przez ponad rok. Teraz sytuacja nie jest za wesoła, bo T. mama z bratem przyjechali do UK do pracy sezonowej i mieszkają w mieście obok Co najlepsze jego mama pewnego wieczoru bez zapowiedzi zawitała u nas z torbami i stwierdziła, że zamieszka z T. bo ma swoje mieszkanie a ona za pokój u kogoś nie będzie płacić skoro przyjechała na zarobek. Szkopuł w tym , że to też moje mieszkanie. Kiedy jej powiedziałam, że nie będę jej sponsorować półrocznego pobytu w UK i nie będzie u nas mieszkać to stwierdziła, ze mogę ją sobie wyrzucać z domu ile chcę a ona i tak nigdzie nie wyjdzie, bo to mieszkanie jej syna... Możecie sobie wyobrazić, jak się wtedy we mnie zakotłowało. Normalnie nerwy mi puściły. Jeszcze nigdy wcześnie aż tak się nie zdenerwowałam - delikatnie mówiąc. Wtedy usłyszała ode mnie wszystko, co i na sercu przez te wszystkie lata leżało. Skończyło się na tym, że T. ją prawie na siłę musiał wyprowadzić, bo baliśmy się, ze przez jej krzyki sąsiedzi wezwą policję a ona potrafiła mi jeszcze wygrażać, że założy mi sprawę w sądzi, jeśli nie będzie wnuka widywać... Pomimo tego wyobraźcie sobie, że ok. 2 razy w tygodniu przyjeżdża do nas i wydzwania do domu tak długo aż T. w końcu zejdzie na dół z nią porozmawiać. Nie wiem już naprawdę co mam robić. Naprawdę brakuje mi już sił. Gdyby nie nasz synek to chyba bym to wszystko rzuciła bo mam dosyć. Nie wiem, jak długo można tak walczyć, jak można mieć w sobie tyle złości i zawiści. Za niecałe 3 lata wracamy na stałe do Polski o coraz bardziej boję się, jak to będzie skoro tu w UK nie daje nam spokoju a co dopiero tam, niecałą godzinę drogi od nas... Coraz częściej mam straszne chwile załamania. Potrafię cały dzień przeleżeć w łóżku.Jedyną pociechą dla mnie jest mój synek najukochańszy i to drugie maleństwo pod sercem. Tylko dla nich żyję, bo czasem zaczynam sie zastanawiać, czy T. tak naprawdę mnie kocha skoro cały czas na to wszystko pozwala. Przez problemy z jego mamą oddalamy się od siebie coraz bardziej i coraz częściej kłócimy. Nie mówię o niczym swoim rodzicom, bo nie chcę ich martwić. Ciężko mi tym bardziej, ze nie mam tu nikogo z kim mogłabym porozmawiać. Ale staram się z całych sił jakoś trzymać dla tych swoich dwóch małych cudów.
Przepraszam za tak długi post. Myślałam, ze będzie krócej a i tak naprawdę wiele rzeczy pominęłam.