Zgodzę się z Agulkiem - u nas tez było sporo osób przy błogosławieństwie, nie postrzegałam ich jako publiki tylko jako osoby bardzo mi bliskie, moich przyjaciół, których cieszy moje szczęście i widziałam, że byli równie wzruszeni, że biorą udział w takiej chwili. Z drugiej strony wiem, że gdyby nie kilka żartów, które rozładowały atmosferę mogłoby był kiepsko - płacz, łzy.. chciałam tego uniknąć.