No to lecimy z relacją...
Przyszedł czas wyjścia z domu (chyba na tym skończyłam, co?

). Sąsiedzi wszyscy w pracy, więc na szczęście żadnych tłumów ani gapiów nie było

Pojawił się problem logistyczny, jak mnie załadować do auta

W końcu ja złapałam kiecę, zadarłam ją, welon mi sis założyła przez ramię do przodu i jakoś się wspięłam na siedzenie

W sumie to jak teraz o tym myślę, to nawet nie wiem, czy nam fotograf robił zdjęcia w tym momencie

Pewnie robił, ale kiedy i jak to nie wiem

No ale w końcu świadek uruchomił pojazd i ruszyliśmy. Dekoracja autka spisywała się dzielnie i nie wykazywała oznak odpadania nawet przy prędkości 60 km/h

W aucie czułam się jak nie z tego świata, miałam wrażenie, że płynę i unoszę się gdzieś daleko, uśmiechałam się do ludzi, oni machali do mnie a ja do nich, było cudnie. Dojechaliśmy na zamek- udało nam się zaparkować w cieniu pod drzewem tuż przy bocznej bramie (parkowaliśmy od strony szkoły muzycznej- to tak dla wtajemniczonych). Wysiedliśmy i wkroczyliśmy na dziedziniec (buty dzięki temu że miały szeroki obcas w ogóle mi nie wpadały między kostkę brukową, czego się bałam). Tam już zebrani byli prawie wszyscy nasi goście- moja mama, która wcześniej ani kiecki ani mnie w niej nie widziała oniemiała... Widziałam, że chciało jej się płakać, na szczęście się powstrzymała, dzięki czemu ja też nie wybuchłam płaczem. Przywitaliśmy się z rodzicami i w sumie już po chwili podszedł do nas pan z urzędu, żebyśmy poszli z nim i sprawdzili poprawność dokumentów. Na miejscu w biurze dali mi kartkę do przeczytania, a ja nawet nie wiedziałam co czytam- sis za mnie sprawdziła, czy się wszystko zgadza

Ja potrafiłam się tylko szczerzyć jak głupi do sera i kiwać głową

W końcu wróciliśmy na dziedziniec i w sumie to chwilę później już z gośćmi zostaliśmy poproszeni do sali. Zasiedliśmy na tych boskich zamkowych krzesłach (bardzo wygodne!!) i patrzyliśmy, jak wszyscy wchodzą. Gdy już każdy odnalazł swoje miejsce weszła pani sędzia. Miałam wrażenie, że mówiła od serca, nie jakąś wyuczoną formułkę, nie pamiętam konkretnych słów- pozostało mi w głowie tylko wrażenie takiej życzliwości i szczerości z jej strony. Potem przysięga- K miał taką poważną minę, że myślałam, że śmiechem wybuchnę- w życiu go takiego nie widziałam

Ale oczy to miał, rety, jak 2 studnie pełne uczuć. Zatonęłam generalnie

Obrączka weszła mi o dziwo gładko na palec (opuchlizna mi zeszła wtedy z rąk dosłownie na parę chwil- gdy jedliśmy obiad weselny już miałam balona a nie palca

) Przy składaniu podpisów nie miałam żadnych wątpliwości, a gdy podpisywała się moja siostra to myślałam, że ona zaraz wybuchnie płaczem i zamiast podpisu będą mokre plamy

Potem powrót na miejsca, gratulacje od Pani sędzi, brawa i do wyjścia- szybko, gładko, bezboleśnie- tak staliśmy się małżeństwem.
Oczywiście przyszła kolej na życzenia- najbardziej mnie wzruszyła oczywiście siostra, która już nie wytrzymała i cała zapłakana stała przed nami, nie bardzo wiedząc co zrobić ze swoimi łzami, ja przez nią się wtedy też troszkę spłakałam. Ściskałyśmy się chyba całą wieczność, ale w tamtym momencie to było dla mnie ważniejsze, niż kolejka pozostałych gości

Z sali życzeń wychodziliśmy jako jedni z ostatnich, a na dziedzińcu spadł na nas deszcz monet- wyzbieraliśmy wszystkie i w sumie to nie wiemy, co się z nimi stało

Zaginęły w akcji

Fotograf zrobił nam wszystkim wspólne zdjęcie na schodach przed USC a potem nadszedł czas co by ruszyć na wesele. Goście ruszyli taksówkami na wesele, albo swoimi autami, albo z kimś się pozabierali. Nas oblepili niemalże znajomi i robili sobie z nami zdjęcia- oczy mnie aż bolały od słońca a policzki od uśmiechania się. No i w końcu ruszyliśmy do autka. Nasz kolega- policjant zorganizował parę aut z gośćmi, co by zrobić nam konwój

A potem- przyczepił kogut na dach i w ten oto sposób mieliśmy obstawę policyjną

Wszyscy trąbili, ludzie znowu się za nami oglądali z ja znowu się szczerzyłam do wszystkich i unosiłam jakby nie w tym świecie. Jechaliśmy Wyszyńskiego i potem wojska polskiego w kierunku ronda sprzymierzonych- były godziny szczytu i oczywiście spory ruch na drodze, ale co tam, nasi goście poblokowali skrzyżowania, kolega policjant zablokował całe rondo (stanął w poprzek 3 pasów ronda z lizakiem i kogutem- no każdy kierowca by się zatrzymał), abyśmy my i nasz konwój mogli w całości wjechać.

Jak już zjeżdżaliśmy z ronda to widzieliśmy, że przez tą akcję poblokowały się wszystkie wjazdy i zjazdy, śmieliśmy się z K z tego, ale tamtym wszystkim kierowcom musiało być ciężko i co poniektórzy pewnie się wściekali.... Dojechaliśmy na sale i.... okazało się, że mimo, że ruszyliśmy tak późno, że wszyscy ruszyli przed nami, to my dotarliśmy jako jedni z pierwszych na salę

No to czekaliśmy na gości, gadaliśmy z przybyłymi i dreptaliśmy nogami z niecierpliwości, bo głodni strasznie byliśmy

Powitanie chlebem i solą i kieliszkami z wodą i wódką wspominam wesoło- rodzice nie bardzo wiedzieli co powiedzieć

Byłam strasznie spragniona a mama miała mi wyczuć, gdzie woda. Pytam, gdzie woda w kieliszku jest, a ona, że nie wie. I zaczęło się zbiorowe wąchanie tacy z kieliszkami

Ale mi już zabrakło cierpliwości i zdałam się na ślepy los licząc na wodę...Oczywiście trafiłam wódkę (K niepocieszony

)

Potem się dowiedziałam, ze wszyscy myśleli, że zamoczę tylko dziubek a ja pociągnęłam zawodowo- całego kieliszka na raz nie bacząc na konsekwencje

Mały po tej dawce alkoholu przez dobre 3 godziny kopał jak najęty... Potem wejście na salę, toast lampką szampana, sto lat odśpiewane, pierwsze "gorzko gorzko" i siup do stołu na obiadek. Mniam mniam, tego mi było trzeba! Zupka oczywiście boska, 2 danie wywołało zachwyt u wszystkich. No i nasz 1 taniec- nie wiedzieliśmy co DJ nam puści, nie mogliśmy się zdecydować na żaden utwór. Tańczyliśmy do Michaela Buble "I've got you under my skin"; myślałam, ze będę zestresowana, że wszyscy się na nas lampią, a ja, jak zwykle gdy jestem w ramionach K, zapomniałam o całym świecie, byłam tu i teraz i rozkoszowałam się tą chwilą. Wiedziałam jakoś, że ona się nie powtórzy. Potem dołączyli do nas rodzice, świadkowie, wszyscy pozostali goście i tak zaczęło się weselicho

Tańczyłam chyba najwięcej ze wszystkich, oczywiście razem z K, tańczyliśmy nawet do piosenek których nie lubimy, ale tamtego dnia podobało nam się wszystko.

Gadaliśmy z gośćmi, piliśmy z nimi (ja wodę- po szampanie i kieliszku wódki uznałam, ze alkoholu starczy i nikt nie miał mi tego za złe), jedliśmy i czas leciał jak szalony. W międzyczasie pojawił się tort, którego nawet nie zjadłam do końca (a był tak pyszny!!!), moja sis zorganizowała konkurs- niespodziankę dla gości, gdzie nagrodą dla każdego, który wziął udział w konkursie, była gazetka "Dobre wady" (więcej nie powiem, wgrałam ją dziś na serwer ze zdjęciami, więc wieczorem powinna się pojawić- powiem tylko, że jest na co popatrzeć

), zorganizowała też lampiony dla nas, które puszczaliśmy chyba ok 11 w nocy- wszystkim się bardzo podobały, nam też, ale oczywiście to też było dla nas niespodzianką (no mówię Wam- taka świadkowa to skarb!!) Oczepiny standardowe były- rzucanie welonem, musznikiem (ten złapał świadek K i wiecie co? $ dni temu się oświadczył swojej dzieczynie

) , krzesełka z fantami, taniec z marynarkami, quiz dla nas (siedzimy tyłem do siebie, dj zadaje pytania i odpowiadamy podnosząc but swój lub partnera) i kareta (chyba tak to się nazywa- 2 drużyny z 5 osób, gdzie jest mama, tata, dziecko, słoń i pies i dj czyta opowiadanie i za każdym razem gdy padnie np mama to ona musi obiec 5 krzeseł swojej drużyny i usiąść jako pierwsza- wtedy ta drużyna wygrywa pojedynek).
No a po oczepinach to już tańce do rana były- z K zeszliśmy ostatni z parkietu ok 4 w nocy

Jako ostatnia leciała piosenka "pora na dobranoc" z misia uszatka

Potem to już tylko noc poślubna

Ja poszłam nawet się wykąpać, bo nie miałam ochoty spać taka brudaska po dniu pełnym emocji i tańców

Ale jak już wlazłam do łóżka to zasnęłam na amen. Obudziłam się ok 9 i poszłam śniadanie. K spał, więc przyniosłam już mężowi śniadanie na tacy do łóżka (a właściwie kelnerka przyniosła, ale ja zorganizowałam

) Ok 11. 30 wyszliśmy z pokoju spakowani, rozliczyliśmy się z restauracją do końca, zapakowaliśmy sie do auta i opuściliśmy hotel. Tak się skończyło nasze wesele

W domu pozdejmowaliśmy dekorację z auta- zawiesiłam ją na szybie okiennej na taras

, Z potem przyszli świadkowie, rodzice, dziadki, znajomi (w sumie z 20 osób się zebrało) i było komisyjne rozpakowywanie win i kilku prezentów

W międzyczasie dojadaliśmy jedzenie z wesela, dopijaliśmy otwarte butelki alkoholu, śmialiśmy się i już wspominaliśmy
Alkoholu kupionego na wesele zostało mnóstwo, ale o dziwo nie wódki- tej tylko 2 butelki się "uratowały". Świadkom i ich partnerom w podziękowaniu daliśmy po butelce metaxy i po winku, które mogli sobie wybrać spośród wszystkich jakie dostaliśmy. Do 24 jeszcze siedzieliśmy ze znajomymi i gadaliśmy, a potem to już nawet K padał na pyszczek. Poszliśmy spać i tak się skończyły "poprawiny"

Niedziela była leniwa, w poniedziałek ostatecznie zmyłam z głowy koka ślubnego a we wtorek była sesja. Środa- niestety powrót do rzeczywistości i do obowiązków

No to teraz możecie mnie linczować za tasiemca
