Dzięki Bogu jestem już w domu!!!
Nie wiem jak to wytrzymałam - kropelki uspakajające i mój L., który zachował stoicki spokój, trzymały mnie w ryzach jako takiego poziomu.
Zacznę od przyjazdu - czwartek wieczór - przywitanie chłodne ale w normie - zimna wymiana uprzejmości. Przy kolacji to samo. Po kolacji zaczęło się: L. podaje tej czarownicy zaproszenie - czyta w kompletnym milczeniu. Jak pisałam już wcześniej do zaproszeń dołączyliśmy karteczkę z krótkimi informacjami, o kwiatach, dobie hotelowej, śniadaniu na drugi dzień itp. (łącznie 5 punktów) - komentarz mojej teściowej:
- rozumiem, że cały ten cyrk odbędzie się wg listy nakazów i zakazów i będziecie nam kazali na komendę siadać i wstawać?
ja tylko na to

, mój L. udaje, że tego nie słyszy.
komentarz nr 2:
po co cudujecie z tymi kwiatami, pewnie wymyśliła Wam to ta baba z tej całej agencji ślubnej
komentarz nr 3:
po co wam ta baba z agencji ślubnej - tylko pieniądze od Ciebie (to do mojego L.) ciągnie, przecież to Twoja (to już do mnie fanaberia)
Po tym komentarzu L. stwierdził, że pora spać. Ja poszłam do łazienki i słyszałam jak L. tej czarownicy głowę suszy. Kiedy się położyliśmy L. pyta mnie czy nie mam paru tych kropelek na uspokojenie dla niego bo on nie da rady zasnąć.
Piątek:
Mieliśmy zaplanowany L. miał parę spraw do załatwienia (USC i coś tam jeszcze), więc od rana on do urzędów a ja do sklepów, ale śniadanie też było niczego sobie: siadamy do śniadania, a ona nagle taka miła tu proszę jajeczko, tu srutu drutu. Zjadłam to jajko i mówię, dziękuję a ona ładuje mi kolejne bezpośrednio na mój talerz, ja jej mówię, że się najadałam o ona mi na to, że nie po to te jajka gotowała, żeby teraz poszły na zmarnowanie a poza tym nic już nie pomoże na moje TRZY DRZWI z tyłu!!! L. na to, że wychodzimy!!! Wróciliśmy późno w nocy - ona spała - na szczęście. (Wyprawę i zakupy ze sklepów opiszę i ofotografuję dla Was jutro)
Sobota - dzień szczytowy:
Rano znów przy śniadaniu - ona nie wie, czy w ogóle przyjedzie na to wesele bo, to jest daleko (a tu ma swojego brata), bez sensu, że to jest w Szczecinie, bo L. jest z Poznania i powinien ożenić się z poznanianką, jak ona będzie jechała z suknią a ojciec z garniturem i koszulą - kto to będzie prasował??? L. odpowiada, że można jechać pociągiem, ona, że to wstyd wsiadać do pociągu z pokrowcami na ciuchy (nie kumam o co chodzi - może Wy mi wytłumaczycie), więc ja się wyrwałam (głupia byłam

) i mówię, że w hotelu można oddać rzeczy do prasowania i usłyszałam: że mam wielkopańskie nawyki, że płynie we mnie jakaś dawno zapomniana książęca krew i głowę do góry zadzieram - ona prasować sama potrafi i nikt jej w tym pomagać nie musi

Potem już poszło: mamy nie mieć dzieci bo łatwiej się wtedy rozwieść. Ja wstałam i mówię: Przepraszam ale śpieszę się do koleżanki (blef na maksa) - zadzwoniłam do mojej koleżanki (widziałam, że wracała w sobotę rano z Turcji), płaczę do telefonu i mówię co się stało; ona po mnie przyjechała i zabrała mnie do siebie. W tym czasie mój L. zrobił tej czarownicy awanturę i wyjechaliśmy dzień wcześniej do dalszej rodziny.
Do teraz mną telepie. Dla mnie to rodzaj jakiejś choroby. Widzę, że mojemu L. jest cholernie przykro jest na nią wściekły.
Dziękuję, że trzymałyście za mnie kciuki. Jutro pokażę Wam moje zakupy.
Buziaczki