Nie wiem jak ja to wytrzymam jeszcze przez ok 12 tygodni.

Ze wsparciem jest trudno, bo rodzina (pomimo tego, że wyłożyliśmy im kawe na ławę, czarno na białym) chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji

jak mąż przytoczył statystyki, że większość dzieci umiera około porodu, że chłopcy są słabsi od dziewczynek, to kilka dni później np od teścia usłyszeliśmy "czy na pewno będziemy potrzebować miejsca na cmentarzu". Teściowa walneła tekstem "ale przyjdziecie z Malutkim do domu". A moja mama dzisiaj "no trudno, trzeba się z tym pogodzić". Więc nie bardzo dociera do nich co się dzieje, albo nie chcą aby do nich dotarło.
Tyle, że jest przyjaciółka, która z pewnych względów rozumie i przynajmniej jest z kim pogadać.
Najgorsze jest o czekanie. Żeby czas szybciej płynął, chociaż raz. Niech koszmar czekania się skończy. Bo wtedy albo będziemy coś działać- jakieś rehabilitacje albo coś, albo będziemy.musieli dojść do siebie i żyć dalej... Ale przynajmniej jakieś konkrety, a nie niewiadoma...