A ja mam wrażenie, ze łatwo jest oceniać z boku... Bo piszecie, że wielu parom rozwód przychodzi zbyt łatwo.
A ja po prostu wiem, że co by nie było, jaka by nie była przyczyna, rozwód nie przychodzi łatwo. I to co następuje po rozwodzie też nie jest łatwe. Pamiętajcie, że pierwszą rzeczą jest droga do rozwodu (która nigdy nie jest łatwa), później zawsze przychodzi "po rozwodzie", czas, w którym trzeba się samemu odnaleźć w nowej rzeczywistości, do tego wszyscy z boku chcą wytłumaczenia (i nie, nie zawsze można powiedzieć, że to nie ich sprawa).
Pomimo tego, że byłam pewna swej decyzji, odbierałam to jako swoją życiową porażkę.
Rozstałam się z mężem ok. pół roku po ślubie. Zabrakło mi odwagi, żeby pewne rzeczy "całkiem" do mnie dotarły i żebym zadziałała kiedy jeszcze nie było za późno. Wcześniej człowiek ma nadzieję, że się ułoży, że coś się zmieni, że uda się to wypracować.
Po ślubie się okazuje, że jednak nie, a przecież ślub miał być na zawsze. To znaczy, że tak będzie już zawsze albo gorzej? I wtedy dociera do człowieka, że jeśli czegoś nie zrobi to zmarnuje sobie życie. Wtedy przychodzi ostateczne trzęsienie ziemi, ostatnia próba i ostatnia szansa. Albo się uratujemy albo będą ofiary. Ale wtedy zwykle jest już za późno.
Przecież to nie jest kwestia tego, że rozwody są takie fajne, modne albo nie wiem co. Za każdym rozwodem kryje się jakaś osobista tragedia, dla jednego mniejsza, dla drugiego większa. Ale wydaje mi się, że naprawdę nie można oceniać, czy to komuś przyszło zbyt łatwo.