No i nadszedł w końcu ten czas….
Kolejny dzwonek do drzwi.
Ponownie wparowała para „utrwalaczy”, potem rodzice Krzysia, rodzeństwo…a potem….moje Kochanie.
Wszedł lekko spięty, z przepiękną butonierką w klapie, moim bukietem w dłoni.
Wszedł, spojrzał na mnie…i mam nadzieję, że ten moment utrwalili kamerzysta i fotograf….
Z wrażenia przykrył usta ręką…a w oczach zobaczyłam coś takiego, czego nigdy wcześniej nie widziałam….zachwyt, zdziwienie, zaskoczenie…
Przytuliłam mojego kochanego Misiaczka, bo bałam się, że mi się jeszcze rozpłacze. Wolałam przejąć kontrolę nad sytuacją. Stojąc przy boku Krzysia poczułam się bezpieczniej. „W końcu razem, po całym nerwowym początku dnia...razem…nareszcie…”.
Błogosławieństwo…Mama Krzysia zastanawiała się nad techniką naszego klękania.
Na czerwonych poduszkach, czy na panelach. Ani jeden, ani drugi pomysł nie przypadł nam do gustu. Ociągaliśmy się tak długo z przyjęciem strategicznej dla tego obrzędu pozycji, że pozostaliśmy stojąc.
Mój tatuś nie jest urodzonym mówcą. Wiedziałam, że przygotował sobie na tą okoliczność mowę, ale nie wiedziałam ,że aż taką. To co powiedział i sposób w jaki to zrobił przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
xxx
Niewiele z tego co mówił pamiętam (czekam na film), ale nawiązał do biblii…i tak mnie to chwyciło za serce, że o mało się nie popłakałam.
xxx
Po błogosławieństwie ruszyliśmy do kościoła.
xxx
Ruszyliśmy piechotą. Towarzyszyli nam grajkowie. Generalnie jestem przeciwna takim muzycznym przycinkom. Rodzice załatwili ich jakoś za moimi plecami, ale po czasie muszę przyznać, że spisali się dzielnie. Ich muzyka towarzyszyła nam także podczas składania życzeń.
Do kościoła dotarliśmy lekko mówiąc przed czasem.
Dzięki temu powitaliśmy niektórych gości przed kościołem.
xxx
Chociaż niestety wielu się spóźniło…pewnie dlatego, że ciężko im było znaleźć kościołek.