Przed kościołem posypały się na nas płatki kwiatów.
Deszcz kwiatów…deszcz róż….
Podniosłam ręce do góry jakbym chciała je wszystkie przygarnąć do siebie.
Spadło kilka groszówek, które z radosnym brzdękiem potoczyły się po ziemi. Wśród tego kolorowego dywanu nie sposób byłe je znaleźć.
Stałam taka szczęśliwa jak nigdy do tej pory…
Ja która nienawidzę składać życzeń….delektowałam się każdą chwilą…
xxx
Cieszyła mnie ta niekończąca się kolejka kwiatów, ludzi, prezentów i maskotek…
Potem posypał się na nas deszcz ryżu i groszówek….z przewagą tych ostatnich dzięki Bogu.
Zbieraliśmy skwapliwie…mój frencz jakoś to wytrzymał…
xxx
Potem było zdjęcie grupowe z gośćmi….
A potem przejazd limuzyną…
xxx
W całym tym zamieszaniu nawet nie zauważyłam jak była udekorowana…
W drodze do Domu Weselnego kwiaty, które otrzymaliśmy złożyliśmy pod pomnikiem papieża.
Ruszyliśmy dostojnie, jak na limuzynę z lat pięćdziesiątych przystało…po drodze mijały nas trąbiące samochody i radośnie bucząca syrenami kawalkada tirów.
Obok mnie mój mąż i kochana Moniś. Na pierwszym siedzeniu obok kierowcy świadek Wojtek, nieustannie zagadujący szofera o sprawy techniczne wozu.
W miarę jak opadały emocje narastał ból głowy. Rósł to w zastraszającym tempie. Nabrał charakteru migrenowego….a ja poczułam mdłości. Do oczu napłynęły mi łzy….”Dlaczego, jak ja dam radę bawić się na swoim weselu???” Niezastąpiony Maciek (przyjaciel Monisi) jadący za nami jak cień dostarczył leki przeciwbólowe…
Cały dwudziestokilometrowy odcinek trasy pomiędzy Stargardem a Maszewem przebyłam na wpół leząca z zamkniętymi oczami, masowana po karku i po rękach przez męża i świadkową.
Dojechaliśmy….ból ustąpił na tyle, że mogła spokojnie wysiąść i uśmiechnąć się do zgromadzonych gości radośnie.
Podeszliśmy do wejścia, w którym czekali na nas rodzice z chlebem i solą. Aby tradycji stało się zadość wzięliśmy po jego kawałku.
xxx
Potem sięgnęliśmy po kieliszki z wodą/wódką. Były związane tasiemką. Wypiliśmy. Skrzywiłam się z lekka - wódka. Krzys też podobno miał wódeczkę.
xxx
Dyskretnie obejrzeliśmy się za siebie, kontrolując czy bezpośrednio za nami nie stoją goście weselni…A potem siup do góry!!!!!
xxx
Kieliszki potłukły się w drobny mak.
Kelnerzy zaczęli od progu rozdawać szampana (lampki miały być ustawione w kształt biało - czerwonego serca….nie wiem czy były…chyba dopiero na filmie zobaczę)
Weszliśmy na sale weselną.
xxx
Przystrojona delikatnie w białe girlandy kwiatów i kolorowe balony…
Stanęliśmy na środku. Oczami uśmiechnęłam się do mojej orkiestry. Nie wiem czemu, ale kiedy przy wejściu zobaczyłam ich cała trójkę stojących na podeście i śmiejących się do mnie, ból głowy całkowicie ustąpił i do serca napłynął spokój i pewność, że wszystko będzie dobrze.
Rozbrzmiało STO LAT!!!!!
xxx
Potem jeszcze raz i jeszcze raz…i gorzko gorzko…do tego nie trzeba nas była namawiać!!!!!
Zasiedliśmy za stołem do uroczystego obiadku.
Wiedziałam, że musze cos zjeść… ten przejmujący ból głowy, który teraz nieco ucichł jest również min z głodu.
Rosół gorący, aromatyczny i przepyszny…
Potem drugie danie…panierowane schabowe z gorącym serem w środku.
Nie jem wieprzowiny, ale temu co leżało na talerzu nie dało się oprzeć. Zjadłam tyle ile pozwalał mi ciasny gorset sukni i ściskające żołądek emocje…
Obiad dwukrotnie przerwał świadek robiąc głośne bim bam za pomocą noża i dzbanka do soków…a potem wznosząc dwa uroczyste toasty za Młodych.
Podczas posiłku Pan Andrzej z Mini Bandu puścił jako podkład muzyczny naszego walca. Słysząc pierwsze dźwięki uśmiechnęłam się do niego, nasze oczy spotkały się i wymieniliśmy porozumiewawcze, wiele mówiące spojrzenia….”Spokojnie muzyka jest, płyta się nie zacina, z naszej strony wszystko będzie dograne”.
Byłabym spokojna gdyby nie Krzyś. W ferworze obiadu zapakował lewy rękaw do talerza. Spotkanie z tłuszczykiem z kotleta zaowocowało tłusta plamą na rękawie pieczołowicie następnie roztartą na lewej kieszeni. Moniś próbowała unicestwić nieproszonego gościa przy pomocy wody, gąbki i płynu do mycia naczyń. Zbyt dużego efektu to nie przyniosło.
Krzyś spięty wrócił do stołu. Zdarzenie z plamą zdekoncentrowało go dość mocno. Wzięłam jego dłonie w moje i powiedziałam „Kochanie nie myśl o tej plamie, skup się na tym, co teraz mamy zrobić…żadna plama nam tego nie zepsuje”…
A tym czasem właśnie obiad dobiegał końca i zbliżał się czas na pierwszy taniec.
c.d.n.