witajcie
mój weekend, żeby nie przesadzić to był zj....y!!!!!!!!
zaczęłao sie oczywiście od 13 w piatek - bylam w pracy (sobote i niedziele mialam miec wolna) gdy zadzwonił kierownik i zapytał (w zrozumieniu nakazał) że mam przyjść w sb na nockę - o jeeeeeeeeeezu jak sie w kurzyłam bo mialam jechać do rodziców (kilka ważnych rzeczy zawieźć tacie) jakoś to zdzierżyłam, jeszcze doszedł mały nerw na mężą

czyli wielkie milczenie. w sobote pojechał załatwiec jakies sprawy na uczelni więc się nie widzieliśmy bo ja poszłam do miasta na wizyte u zielarza (czasem chodzę gdy leki nie pomagają - tak podleczyłam nerki) potem na chwile do domu, obiad, oczywiście mąż nie zjadł bo....jakos mu nie smakowało, potem przyszedł pan Roger (hi hi hi) wyprać tapczanik i sie zmyłam. Rano na pociąg - ku zdziwieniu R pojechał ze mną. Tam odwiedziliśmy mojego brata - ma super syna

po obiadku znowu w pociąg i do domu juz z malymi pół słówkami. Wieczorem juz w łóżku nie wytrzymałam i

wtedy mu powiedzialm, co mi leży na serduszku i o dziwo przytulił i juz był ok.
W czoraj znowu cały dzień w pracy ale teraz całe 2 dni wolnego

Dziś małe porządeczki w domku a jutro buszowanko po mieście - pójde sprawić sobie przyjemność

a co
Pozdrawiam