No to czas na relacje z koscielnego.
Od rna bylam strasznie poddenerwowana, nie mialam zalatwionego zadnego fryzjera, wiec juz po 9 jechalismy z Podkowy do Janek (ok 20km) bo tam jest GEANT zeby sprawdzic czy moga mnie tam uczesac. Udal mi sie, wpadlam na fotel, wyciagam zdjecia z cywilnego i mowie ze "poprosze taka fryzurke bo za chwile biore slub i chce tak wygladac". Pani popatrzyla, nic nie powiedziala i zaczela mi czesac banana. Efekt byl fajny, zblizony do tego z poprzedniej soboty.
W miedzyczasie okazalo sie ze nie mamy kasety do kamery wiec M lecial do Saturna zeby takawa nabyc. Ja polecialam do kwiaciarni zeby Pani kwaiciarka zrobila mi jakies bukiety dla rodzicow, buly sliczne, z mieczykow i eustem. Do tego mielismy juz w domu dotowe ramki.
Prosto z GEANT pojechalismy do naszej restauracji dowiezc winietki i menu na stoly, zaczelo sie ukladanie winietek (a byla juz prawie 13.00) i wojna o kwiaty bo mama zamowila specjalne kompozyjce zeby okwiecic restauracje! A panie zrobily jakies "kupy" kwiatowe wiec rozpetalam wojne na telefonie z mama o zmiany. Cale szczescie ze mama wpadla tam przed 14 i dopilnwala zmian.
Chwile po 13 bylismy juz w domu bo pojawili sie moja szwagierka z mezem, bylo przedstawianie, kawka itd. Tesciowie jechali drugim autem, pogubili droge i przyjechali jakies 30 min pozniej. Poniewaz slub byl na 15 ok 14, postanowilam pojsc sie przygotowac i wtedy zaczely sie schody......
M nie mogl znalezc spinek do mankietow, szwagier swoich zapomnial, moja siostra podarla rajstopy, Kasia nie chciala dac sie ubrac, itd. Na dole miotala sie moja mama, tesciowa, babcia, tesc, ojciec i dziadek wiec zamieszanie bylo MEGA!
Nagle moja siostra wrzasnela ze jest 14.35 i lepiej zeby, w koncu wlazla w suknie bo inaczej pojce w jeansach. No to zabrlalam sie za ubieranie i wtedy...................o zgrozo.......................W SUKNI NIE MA KOLA!!!!!
Pani w pralni musiala kolo wyjac, a M odbierajac w piatek przed samym wyjazdjem nie sprawdzil, bo nie wiedzial, ze kolo ma byc. I tak, na 20 min przed swoim slubem sie poryczalam, ze ja tak nigdzie nie ide, i to suknia wyglada beznadziejnie itd.
Babcia zawinela towarzystwo, ratuja mnie z opresji, i poszla do kosciola z tesciami, szwagrami i Kasia zostawiajac mnie z rodzicami, siostra i M w domu. W miedzy czasie swiadek zadzwonil ze nie beda na 14.30 tylko ze spotkamy sie odrazu w kosciele.
OK,niech bedzie. (Tu mnie szlag trafil).
Patrze na zegarek, jest 14.50, za 10 min msza a ja jeszcze w domu (cale szczescie ze do kosciola mamy autem 2 min - z wsiadaniem i wysiadaniem) wiec zeszlam na dol i wyrzucialm rodzicow z domu. Zapakowalismy sie do zabytkowego Morgana, ktorym przyjechal rano tato i juz mamy ruszac z dzialki kiedy M mowi : a jak go sie uruchamia? No myslalam ze wyjde z siebie! Udal nam sie znalezc stacyjke (ukryta byla) i ruszylismy....Odetchnelam.