No to teraz ja:)
Zaręczyliśmy się 22 listopada 2009 roku, byliśmy wtedy razem już 7 lat z małym kawałkiem. Ale temat zaręczyn zaczął się już przed wakacjami. Mój narzeczony zaczął mnie męczyć, że dobrze by było jakbym sobie zmierzyła palec u jubilera. To się pytam: A co, już coś planujesz? Powiedział, że na razie nie bo nie ma kasy na pierścionek, ale chce wiedzieć wcześniej, żeby potem nie popsuć niespodzianki. Ale mnie jakoś tak ciągle nie po drodze było do tego jubilera. W końcu już po wakacjach powiedział, że powinnam w końcu pójść, bo on z mamą rozmawiał o zaręczynach i jak ona usłyszała, że jeszcze nie zmierzyłam palca to się zdenerwowała i powiedziała, że jak tak podchodzę do sprawy to mi pewnie nie zależy. No więc nie miałam wyjścia. Ale znowu zaczęłam się z ciekawości dopytywać o jego plany, ale znów powiedział, że na razie nie ma pieniędzy (w końcu niepracujący student) i najwcześniej to może za pół roku albo po następnych wakacjach. Rozumiałam jego sytuację, ale trochę mi było żal, już się nie mogłam doczekać. Tym bardziej, że on już zaczynał wstępne rozmowy z rodzicami o ślubie, a ja z moimi nie mogłam się przełamać. Wiedziałam, że jak wyjadę z takim tematem do moich to powiedzą: "A co ty już myślisz na zapas, jeszcze tyle czasu, a nawet zaręczeni nie jesteście." Powiedziałam mu więc, że to przecież nie musi być jakiś nie wiadomo jak drogi pierścionek, cena się nie liczy. Ale uciął, że chce mi kupić coś porządnego, a nie jakiś badziew.
Potem sprawa zaręczyn ucichła,bo wbiłam sobie w mózg, że to jeszcze sporo czasu upłynie.
Dzień przed nieoczekiwanymi dla mnie zaręczynami pojechałam z trzema przyjaciółkami odwiedzić naszą przyjaciółkę z Opola. W dzień zwiedzanie ZOO, a wieczorem mocno zakrapiane Ladies Night;) Dziewczyny dopytywały się jak z tymi zaręczynami, a ja im powiedziałam, że on zbiera kasę, ale zanim uzbiera to ja pewno się zdążę zestarzeć;)
Na drugi dzień wróciłam do Wrocławia, gdzie razem studiujemy i wspólnie mieszkamy. Zmęczona, niewyspana i lekko skacowana poszłam spać. Obudziłam się po południu i zastanawialiśmy się co zjeść na obiad. Nikomu nie chciało się nic robić, więc zamówiliśmy pizzę. Po jej zjedzeniu mój narzeczony zaproponował, żebyśmy się przeszli na spacer, bo jest ładna pogoda, a od następnego weekendu ma być już zimno i będzie padać. O dziwo się zgodziłam (normalnie to ciężko mnie wyciągnąć z domu bez jakiegoś ważnego powodu). Połaziliśmy po rynku wrocławskim, poszliśmy na Plac Solny (taki plac koło rynku gdzie jest pełno kwiaciarni). Tam kupił mi różę, bo jak twierdził dawno mi nie kupował kwiatów bez okazji, a poza tym się stęsknił jak byłam w tym Opolu.
W końcu już po zmroku dotarliśmy na taki mini park we Wrocławiu. Jest to tuż nad brzegiem Odry, usiedliśmy na ławce skąd widać było katedrę i oświetlony Most Grunwaldzki. Siedzieliśmy, gadaliśmy, już miałam mu mówić, żebyśmy wracali, bo się chłodno robi, ale zapytał się:,,To kiedy wreszcie zaczniesz gadać z rodzicami o tym naszym ślubie?" Ja na to:,,Nie wiem jak się zebrać, oni potrzebują, no wiesz, jakiegoś bodźca, żeby o tym myśleć..." A on nagle przede mną klęka. Myślę ,,Nie no, jaja sobie robi." Ale po chwili widzę czerwone pudełeczko z pierścionkiem i pyta ,,Czy wyjdziesz za mnie?" Mnie ze wzruszenia i zaskoczenia odebrało mowę. Mocno go przytuliłam. Po chwili pomyślałam, że wypadałoby coś powiedzieć;) ,,Oczywiście, że tak" odpowiedziałam. Było ciemno, nawet nie widziałam jak ten pierścionek wygląda, nie założyłam go też od razu, bo miałam akurat na palcu inny, a że palce mi spuchły od długiego spaceru to nie mogłam go zdjąć.
Zobaczyłam dopiero w domu i tam też Ł włożył mi go oficjalnie na palec. Był po prostu idealny:) Zjedliśmy resztę pizzy popijając winkiem, czułam się najszczęśliwszą kobietą na świecie:) Dowiedziałam się, że planował oświadczyny inaczej, w domu. Ale wróciłam za wcześnie i nie zdążył się przygotować, więc musiał później improwizować:)
I udała mu się idealnie ta intryga, bo nie spodziewałam się naprawdę do ostatniej chwili:)