dziękuję wam za wszystko
powiem wam że jestem już zmęczona i wykończona tym wszystkim, w piątek przyleciała moja siostra z Manchester i tak strasznie się cieszyłam że ją zobaczę, w sobotę ciocia z wujkiem z Warszawy przyjechali, więc my z siostrą od rana zakupy, obiad i po obiedzie od razu do szpitala, wchodzimy na salę (ja weszłam pierwsza) patrzę a łóżko puste, ciocia coś do mnie mówiła ale obróciłam się tylko i wyszłam, od razu pielęgniarka przyszła i powiedziała że musimy się zgłosić do pokoju ... porozmawiać z lekarzem, było dwóch, jeden do drugiego mówił "a to chodzi o tą panią co wczoraj miała operację" a mi szczęka opadła, lekarz coś mówił ale ja odeszłam na bok, byłam w szoku że nikt nas nawet nie poinformował że stan mamy się pogorszył, gdybyśmy wtedy nie przyjechali to by nikt nic nie wiedział, powiedzieli tylko tyle że w piątek o godz. 17 stan mamy się gwałtownie pogorszył i zdecydowali się na operację, szykowali salę i ludzi itd. operację mieli zacząć o 18 a o godz. 17:50 zatrzymała się akcja serca i musieli reanimować, jak nam powiedzieli reanimacja się udała ale przez to nie mogli operować bo serce i mózg zostały uszkodzone, przewieźli ją na oiom, jak tam weszłam to pani nam powiedziała że to tutaj, weszłam z siostrą, przy lewym łóżku stała pielęgniarka a my odruchowo poszłyśmy na prawo, moja siostra mówi "to mama" a ja byłam tak zapłakana że nawet nie widziałam z daleka, podeszłam bliżej i mówię "nie to nie mama" wzięłam ją za rękę i poszłyśmy na lewą stronę (pielęgniarka nas zmyliła) to był szok, jakbym widziała inną osobę, a w czwartek jak rozmawiałam z lekarzem to powiedział że stan jest stabilny potem poszłam na chwilę do niej i wiedziałam że jest z nią coraz gorzej, ale chyba na tak poważną operację było już za późno tym bardziej że mama ma chore serce
teraz leży jak warzywko, zero reakcji, lekarze nie dają nadziei, jak zapytałyśmy dziś lekarza jaki jest jej stan, lepszy gorszy to powiedział "czy panie wiedzą co to znaczy śmierć mózgu"? stwierdziłyśmy że już gorzej być nie może...a w ogóle to mnie wkurza to że tak naprawdę mama chodziła 3 miesiące z zawrotami głowy, chodziła do lekarzy i każdy ją odsyłał do innego i tak w kółko, wydaje mi się że mama też mi całej prawdy nie powiedziała, bo podobno ten guz był złośliwy a o tym dowiedziałam się od lekarza, a poza tym wydaje mi się że oni ją już na wstępie skreślili jak tylko przyjęli ją do szpitala, po rezonansie mogli stwierdzić że i tak nie da się jej uratować
dobra już nie smęcę i znikam, trzymajcie się kochane, mam nadzieję że jutro będzie jakaś reakcja ze strony lekarza