Lilu, sory, ze w Twoim wątku, ale masz z tym do czynienia..więc opiszę:
- byłam wczoraj na KTG w szpitalu, moj gin kazał czekać, bo miał nieplanowane cc. Trochę to trwało. Czekałm na korytarzu wspólnym dla ginekologii, połoznictwa i bloku porodowego. Na korytarzu niemiłosierny upal.....pociłam sie jak mops!!! Oprócz mnie cztery babki, matka, teściowa i babcie położnicy, ktorej moj gin robił cc. Zajęły wszystkie wolne krzesła (wszystkie 4 o zgrozo!!!!!!!!!!!!). Coś się tam z tym porodem chrzaniło, bo niby miało być cc a słyszałam "no jeszcze raz, przyj", potem się uciszyło. Lekarze latali, pielegniarki tez. A te babki...płacz, lament, wchodzą na blok porodowy, personel je wywala, a one znowu wchodzą....Ja mam cisnienie chyba ze 200 bo sie nakrecam okrutnie. Przychodzi do mnie pielegniarka i mowi, ze jak czekam na gina, to moze to jeszcze potrwać. Mowię, ze spoko, ze poczekam. Widzę ze na blok wchodzi anestezjolog, potem jeszcze pediatra (moja sąsiadka - wiec wiem, ze pediatra). Z 10 minut ciszy i wyskakuje pani z dzieckiem na ręku, chłopczyk - 3 kg, prosto z brzuszka, jeszcze nie umyty i w przelocie mowi "chłopak, 3 kg, lecimy pod aparat". Babki wpadają w płacz, panika na całego. Słyszę komentarze "dlaczego on nie płacze, przeciez w tv dzieci płaczą po porodzie", za chwilę z sali wychodzi anestezjolog, pyta o rodzinę pacjentki i udziela informacji "dziecko stabilne, ale jest w inkubatorze, sytuacja opanowana, o położnicę proszę pytać ginekologów". Babki zaczynają "szczytować", ja juz nie mogę stać, nerwy mam jak cholera, zaczyna mnie boleć brzuch po prawej stronie. Znów widzę panią, ktora niosła chłopca pod aparat, przelatuje na blok i mówi " już jest lepiej". Znika na bloku porodowym, za moment pojawia sie anestezjolog, babki go dopadaja i pytaja co się w zasadzie stało a on..."tak jak każdemu z nas dziecku grozi smierć w każdej chwili, może miec wrodzone zapalenie płuc lub infekcje dróg moczowych" i znika. Teraz zaczyna się cyrk, babki wchodzą na blok porodowy, uchylają drzwi od sali cc i podglądają.....personel jej wywala i tak sie to powtarza kilka razy. Potem siostra woła mnie na KTG, nie wiem jak sie rozwija sytuacja, ale przez lekko uchylone drzwi słyszę odgłosy płaczu i paniki, zaczyna się zapis, przychodzi mój gin i pyta co ten zapis tak wariuje - wiec mu mowie, ze mam "nerwa". Wszystko mi objaśnia, wszystko co działo sie na bloku. Mowi, ze kobitka przyjechała o 15 (ja tam byłam o 17.30), wiec poród trwał od 2,5h, najpierw chcieli naturalnie, ale okazało sie ze dzidziol ma barkowe ułozenie i ze nie da rady no i trzeba było cc, a to co oni przezyli z asystą położnicy...to porażka a chłopczyk mocno zmęczony porodem potrzebował tlenu i teraz juz wyje na całego i jest rózowy jak talala. Mój zapis się uspokaja, powiedziałabym nawet ze robi sie leniwy...130 w podskokach do 140, tylko przy ruchach wznosi sie do 150, 160. Gin patrzy na zapis i mówi, widzimy się na oddziale w środę o 16...już pani nie wypuszczę i śmieje się.
Lilu, czy takie cyrki są normalne w szpitalach?

?
Przecież te nawiedzone baby jakby mogły to by same cc zrobiły!!!!!!!!!!!!! Gdzie sterylność??
Przysięgam, ze jak się nie bałam porodu to teraz jestem zesrana okrutnie.