SKURCZE
Początkowo były znośne, nawet tak nie bolało, dopiero po przebiciu pęcherza zaczęły się nasilać. Pani Basia (położna) pokazała co mam robić aby mniej bolało. Najpierw była piłka….spoko, na początku było fajnie, ale pod koniec jak skakałam to myślałam, że się porzygam od tego kolebania. Potem był prysznic - moje ukojenie. Mogłabym tam przesiedzieć cały ten poród. Wyglądałam chyba niezbyt ciekawe, rozwalona w brodziku, naga, a mężul polewał mnie wodą i mówił „ Jesteś piękna kochanie, niczym się nie przejmuj” ….heheh dowcipniś się znalazł.
W końcu po 6 h, które ciągnęły się niemiłosiernie Pani Basia mówi, że rozwarcie na małą rękę. Każe stać i przeżywać skurcze, które bolą jak jasna cholera…to najgorsze z całego porodu co pamiętam. Wisiałam na Grzesiu myślałam, że umieram…w końcu mówie:
Ja do niej: „Ale ja chce przeć”
Ona „ OK, raz pozwalam”
Ja - prę…..mroczki mam przed oczami
Ona: „Pełne rozwarcie, rodzimy”
Ja: „Chwała za te słowa Pani Basiu”
Zaczęły się parte, Pani Basia mówiła co i jak robić aby szybko i gładko poszło, co chwila mnie chwalijak pięknie sobie radzę…co muszę powiedzieć dodawało mi otuchy. Wycięczona usłyszałam jak mówi do męża, za 20 minut będzie Pan tatusiem….nie powiem…było to najdłuższe 20 minut jakie przeżyłam. Te bóle nie były już takie uciążliwe, ale ciągle miałam wrażenie, że robię KUPĘ…i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że albo się ZESR** albo URODZE…wierzcie mi, takie myslenie spowodowało, że było mi lżej.
Jeszcze tylko parę partych i…………cdn.